Agnieszka Lis „Pozytywka”, Czwarta Strona 2016, ISBN
978-83-7976-367-2, stron 264
Monika była przekonana, że wraz ze ślubem zaczyna się jej
wymarzone życie. Wydawało się, że złapała Pana Boga za nogi. Mąż z pozycją i
pieniędzmi, warszawska willa teściów, do której miała się wprowadzić. I wesele,
jakiego w jej wsi jeszcze nie było. Szybko okazuje się jednak, że scenariusz „i
żyli długo i szczęśliwie” chyba nie będzie dotyczył jej i Roberta. Mężczyzna
coraz więcej czasu spędza poza domem, a do żony kieruje tylko uwagi i
pretensje. W takiej sytuacji Monika zbliża się do teściowej, która stara się
przekonać dziewczynę, by zrobiła coś ze swoim życiem. Rozbudza w niej ambicje i
załatwia synowej pracę, a to dopiero początek zmian. W jakiś czas później
Monika zachodzi w ciążę...
Cała fabuła opiera się właściwie na Monice, na procesie jej
przemiany. Początek jej małżeństwa to taka trochę sinusoida, najpierw euforia i
wiara, tak silna wiara, że będzie pięknie. A potem coraz częściej szarość i proza
życia, gdy wychodzi na jaw, że Robert jednak nie jest wymarzonym księciem, nie
jest chyba nawet tym człowiekiem, w którym się zakochała. Potem przychodzą jej
drobne zwycięstwa i sukcesy, przeplatane niezadowoleniem męża. I wreszcie
ciąża. Los jest jednak wyjątkowo okrutny. Wtedy rodzi się nowa Monika; strata,
która ją dotknęła, nie pozwoliła na powrót do tego, co było kiedyś. Tak prawdę
mówiąc, zupełnie nie spodziewałam się, że właśnie w takim kierunku Lis
poprowadzi swoją bohaterkę. Cały czas miałam wrażenie, patrząc na tę Monikę z
początków, że nagle czytam o jakiejś innej kobiecie, tak różna wydała mi się
bohaterka „przed” i „po”. Ale paradoksalnie dopiero wtedy okazało się, że
Monika tak naprawdę nosiła w sobie ogromną siłę. Ja nie wyobrażam sobie, że po
takiej tragedii można mieć zapał do czegokolwiek, ona tymczasem rzuciła się w
wir pracy i osiągnęła sukces. Okupiony ciężką pracą, bez przyjaciół, bez
bliskich, ale jednak. Trudno tylko uwierzyć, że to wszystko wynikało z
nienawiści do samej siebie, z chęci ukarania się.
Tak jak jest dla mnie „Pozytywka” opowieścią o dwóch
Monikach w jednym ciele, tak jest również opowieścią przede wszystkim o
samotności. Samotna jest główna postać, najpierw w swojej rodzinie, potem w
małżeństwie; samotna jest jej teściowa, mimo męża u boku; nawet Robert jest
samotny (choć on raczej na własne życzenie i sam siebie na pewno tak by nie
określił). Jeśli mam być szczera, to zaczęłam rozmyślać nad tym wątkiem i
zastanawiać się, czy można do tego stopnia ze sobą nie rozmawiać. Wymianę
komunikatów rozmową raczej trudno nazwać, a tylko to bohaterowie potrafili.
Przykro było patrzeć, jak nikt nie miał odwagi powiedzieć głośno, co tak
naprawdę czuje, co go boli, co go uwiera. Właściwie nie ma się jednak co
dziwić, że wszystko się rozsypało; skoro nie umie się najpierw dzielić radości,
to jak poradzić sobie z traumą, jeśli przychodzi?
Jak wspomniałam, „Pozytywka” nie jest opowieścią łatwą, nie
ma w niej też słodyczy, za to jest wiele smutku i goryczy. I chociaż
ostatecznie pojawia się też nadzieja, to jak dla mnie zaznaczyła się ona zbyt
mało wyraźnie. A to wszystko przez to, że jakoś zbyt szybko nastał koniec;
życie Moniki wykonało kolejną woltę, ale przedstawione jest to w kilku
zdaniach. Proporcje wydały mi się tutaj zachwiane, wcześniej tyle uwagi
poświęconej uczuciom Moniki, a potem tak istotne zmiany odnotowane skrótowo;
wolałabym, żeby autorka jakoś dogłębniej potraktowała epilog. I właśnie z tego
względu, ogólny wydźwięk utworu Agnieszki Lis dla mnie jest raczej smutny, niż
optymistyczny. Choć lektury oczywiście nie żałuję, bo jest ona dla mnie jedną z
tych powieści obyczajowych, które można potraktować jako swego rodzaju
drogowskaz: rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać; to musi być podstawa
każdej relacji międzyludzkiej, bez tego nie będzie jej na czym zbudować.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Czwarta Strona.
Wyzwanie: "Grunt to okładka".
Wzruszająca opowieść...
OdpowiedzUsuńZgadza się, miejscami można się wzruszyć.
UsuńMoje zdanie na temat tej książki już znasz. ogólnie mi się bardzo podobała, jedynie zakończenie mogłoby być bardziej rozwinięte.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, gdyby autorka więcej miejsca poświęciła ten "nowej Monice", że tak to ujmę, to nie miałabym się do czego przyczepić.
UsuńTo powieść zdecydowanie z tych, które mogą przypaść mi do gustu - nawet pomimo tego zakończenia, które nieco burzy całość.
OdpowiedzUsuńMoże to tylko moje i Cyrysi zdanie, nie zrażaj się tym;)
UsuńRekomendacja Bondy intryguje - do tej pory kojarzyłam ją z kryminałami.
OdpowiedzUsuńTylko ten smutek... Najwyraźniej trzeba być w odpowiednim nastroju do lektury.
Moim zdaniem tak, trzeba mieć odpowiedni nastrój, żeby lektura nie zdołowała zanadto.
UsuńCóż, nie słyszałam o autorce i nie wiem, czy nie powinnam schować się pod kołdrę ze wstydu? Ta powieść wydaje się mocno ciekawa i nie wątpię, że kiedyś po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Niee, myślę, że to jeszcze nie powód, żeby się chować;)
UsuńSzkoda, że ostatecznie te proporcje zostały nieco zachwiane. Ale przyznam, że książka mnie interesuje, mam ją w planach.
OdpowiedzUsuńMoże inaczej ją odbierzesz.
UsuńPoczątkowo nie byłam zainteresowana tą książką, el... jednak chciałabym przeczytać. Mimo jej wad.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak chciałabym poznać Twoje zdanie, to w końcu obyczajówka, a z ich odbiorem u Ciebie bywa różnie, prawda? ;)
UsuńZ kolejnymi recenzjami mój entuzjazm opada, właśnie przez ten dominujący smutek, ale dam szansę książce, gdy wpadnie w me ręce.
OdpowiedzUsuńMoże trzeba tylko wybrać odpowiedni nastrój i nie będzie tak źle:)
Usuń