Natasza Socha „Maminsynek”, Filia 2015, ISBN
978-83-7988-377-6, stron 384
Leander nie miałby problemów z odpowiedzią na pytanie o
najważniejszą kobietę w jego życiu. To mama, kobieta, która kocha go
bezwarunkowo i bezgranicznie, która nigdy go nie zawiodła, której bezgranicznie
wierzy, bo przecież jeszcze nigdy go nie okłamała. Poświęciła mu wszystko, dzięki czemu miał szczęśliwe dzieciństwo
i świetną młodość, a i teraz znakomicie czuje się w jej towarzystwie. Ma już
prawie czterdzieści lat, ale nie widzi szczególnej potrzeby wicia własnego
gniazdka, przecież u mamy mu dobrze, to po co to zmieniać. Ale jaka powinna być
kobieta jego marzeń, taka naprawdę idealna, to akurat doskonale wie. Powinna
być samodzielna, broń Boże nie histeryczka, ma odznaczać się wewnętrznym
spokojem i harmonią, ale przede wszystkim: „całkowita i stuprocentowa
akceptacja mojej Matki” (str. 34) – to jest warunek konieczny, bez niego nie ma
co mówić o jakiejkolwiek przyszłości. Po dłuższych lub krótszych związkach,
weryfikowanych fachowym okiem matki, Leander poznaje Amelię. To pierwsza
kobieta, która wydaje się spełniać to najważniejsze kryterium...
Powiem Wam szczerze, że „Maminsynek” naprawdę ma siłę
rażenia. Skończyłam go czytać wieczorem, a w nocy śniło mi się, że teściowa
przyjechała wyprasować mi rzeczy z ostatniego prania... Uff, dobrze, że szybko
się po tym obudziłam, strach się bać, co mogłoby wydarzyć się dalej. Ale to
akurat świadczy o tym, jak czysto subiektywny jest odbiór tej fabuły – myślę,
że każdy będzie ją odbierał inaczej w zależności od tego, kim jest i jakie ma
doświadczenia. Ja na związek Leandra i jego matki patrzyłam z punktu widzenia
synowej, która jestem. Mój mąż wprawdzie maminsynkiem nie jest, ale zdarzało
nam się dyskutować nie raz w żartach o porównywaniu żon i matek. I sądzę, że on
akurat rozumiałby Leandra w tym przekonaniu, że najlepiej mu u mamusi. Zawsze
mi mówił, że jak facet przez całe życie – a im starszy, tym gorzej - był
przyzwyczajony do maminej kuchni i sposobów prowadzenia domu, to co w tym
takiego niewłaściwego, że chciałby mieć tak dalej. Moja odpowiedź na to zawsze
była jedna: skoro się ożenił, to było minęło, teraz ma inaczej, co nie znaczy
gorzej. Z takiej perspektywy szlag mnie trafiał na niektóre pomysły matki
bohatera, choć równocześnie starałam się postawić na jej miejscu. No bo dobrze,
urodziła go, wychowała, poświęciła mu naprawdę wiele, to jej ukochane,
wychuchane dziecko, czy można się więc dziwić, że nawet gdy dorośnie, chce dla
niego jak najlepiej i uważa, że to „najlepiej” jest w stanie zapewnić tylko ona,
rodzicielka? No niby nic dziwnego, jednak granice toksyczności coraz mocniej
się przesuwają – i matka Leandra przekroczyła je już na wstępie. Nie mam
jeszcze dzieci, ale chciałabym być taką matką, która w pewnym momencie będzie
wiedziała, że czas wypuścić latorośle spod swych skrzydeł; taką, która będzie
pamiętać, że nie rodzi się dzieci dla siebie, ale dla nich samych. Chcę
wierzyć, że dam im prawo do błędów i sukcesów, a przede wszystkim mam nadzieję,
że nigdy nie spróbuję wybrać dziecku partnera, mając na względzie to, że, po
pierwsze, ja prawo wyboru miałam, wybierając mu tatusia, i teraz czas na jego
samodzielną decyzję, a po drugie, to nie ja będę żyła z tym kimś, tylko moje
dziecko, a ono może mieć inne oczekiwania od życia niż ja.
Jak więc widzicie, „Maminsynek” potrafi skłonić do wielu
przemyśleń, a to wszystko dzięki temu, że jest tak sprawnie napisany. Socha
posłużyła się miejscami przerysowaniem, bo wolałabym wierzyć, że nie ma takich
matek, które pozwalałaby sobie na takie występy, jak ta Leandrowa (choć z
drugiej strony patrząc, życie nadal potrafi mnie zaskoczyć, nawet jeśli wydaje
mi się, że nic nie jest w stanie mnie zdziwić). Wspomnę jeszcze tylko o
zakończeniu. Pani Nataszo, majstersztyk! Wbiło mnie w fotel i rozłożyło na
łopatki. Myślę, że także dzięki temu przewrotnemu zabiegowi „Maminsynka” długo
nie będzie dało się zapomnieć...
Tak sobie rozmyślam nad trzema powieściami autorki i sądzę,
że widać w jej twórczości przeskoczenie na inny poziom, że tak to ujmę. Nie mam
na myśli warsztatu pisarskiego, bo i język, i konstrukcja już w „Macosze”
przekonywały do siebie. Chodzi mi o to, że nadal pod okryciem niby lekkiej
opowieści, przyjemnej i przyjaznej fabuły, Socha chce powiedzieć coś więcej.
Można się skoncentrować na perypetiach bohaterów, na tym, jak są zabawne (choć
nadal uważam, że miejscami raczej przerażające), sama przecież uśmiechałam się
pod nosem i zdarzyło mi się parsknąć śmiechem, ale mam wrażenie, że to będzie
ledwie dotknięcie naskórka. Dopiero patrząc na całokształt, dostrzega się dużo
więcej znaczeń. Osobiście uważam, że „Macocha” była jeszcze z tych bardziej
rozrywkowych, ale już „Maminsynek” i zwłaszcza „Rosół...” są bardziej
refleksyjne i pokazują autorkę w nowym świetle: jako obserwatorkę ludzi,
znawczynię ich relacji. W dwóch ostatnich utworach pokazuje, co myśli o życiu i
skłania nas do tego, byśmy sami się z nim skonfrontowali. Nasuwa mi się tu
jeszcze skojarzenie z książkami Magdaleny Witkiewicz – choć sama nie lubię
porównań autorów do siebie, to tu sobie na to pozwolę. Magda uprawia
płodozmian, raz powieść do śmiechu, raz taka bardziej do wzruszeń, ale w każdej
nie brakuje znaczeń i wartości. I mam wrażenie, że pani Natasza idzie w
podobnym kierunku, z tym że u niej zawsze jest do śmiechu w formie, ale do
refleksji w ostatecznej wymowie. U obu pisarek zawsze liczy się coś więcej.
Rozpisałam się, pointerpretowałam, ale sedno tego teksu
sprowadza się do jednego głównego wniosku: „Maminsynka” koniecznie trzeba
przeczytać. Lektura obowiązkowa dla matek przyszłych i obecnych.
Też mi się podobała "Macocha":) Na "Maminsynka" poluję, na razie niestety bezskutecznie;p
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby Ci się udało tak jak mnie:)
UsuńA ja mam ochotę na jakąkolwiek książkę Nataszy Sochy! Coraz bardziej przekonuję się, że warto :-)
OdpowiedzUsuńŻyczę więc zaspokojenia tej ochoty:)
UsuńKsiążkę czytałam, ale niestety nie przypadła mi zbytnio do gustu.
OdpowiedzUsuńTak? A zakładałam, że było odwrotnie.
UsuńMamą już jestem, chociaż jeszcze malucha fikającego w brzuchu, ale po książkę sięgnę na pewno! :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem bardzo, jak ją odbierzesz:)
UsuńTyle pozytywnych recenzji już czytałam o tej książce, i mam ją oczywiście w planach.
OdpowiedzUsuńBo to genialna książka jest, cóż więcej mogę powiedzieć;)
Usuń