Katarzyna Misiołek „Ostatni dzień roku”, Muza 2015, ISBN
978-83-287-0180-9, stron 448
Wyszła z domu i do tej pory nie wróciła. Ktokolwiek widział
poszukiwaną, jest proszony o kontakt... Magda nigdy nawet by nie pomyślała, że
podobne zdania będą dotyczyły kiedyś jej rodziny. W sylwestrowy wieczór jej
starsza siostra Monika schodzi po jakiś drobiazg do sklepu i już nie wraca.
Nikt jej nie widział, wydaje się, że rozpłynęła się w powietrzu. Ani rodzice,
ani mąż kobiety nie wierzą, że to mogła być ucieczka; są przekonani, że Monika
na pewno by im czegoś takiego nie zrobiła. Wersja z porwaniem też jakoś do
nikogo nie przemawia, nie są bogaczami, żeby ktoś miał żądać od nich okupu.
Katarzyna Misiołek to autorka powieści obyczajowej
„Niekochana”, którą zapamiętałam jako książkę bardzo w moim typie, bo
realistyczną, bliską rzeczywistości. „Ostatni dzień roku” też taki jest, już
więc choćby za to ma autorka u mnie bardzo dużego plusa. Ale nie tylko za to.
Drugi należy się za związaną z powyższym wciągającą akcję – historia widziana
oczami Magdy przykuwa uwagę i zajmuje myśli. Kolejną zaletą jest lekki,
plastyczny język, który podkręca tempo i przyjemność czytania. Istotny jest
także, według mnie, postęp, jakiego dokonała Misiołek, bo jeśli mam być
szczera, to „Ostatni dzień...” zrobił na mnie o wiele większe wrażenie, niż
pierwsza powieść, którą czytałam – nie mam żadnych wątpliwości, że autorka nie
spoczęła na laurach, za to rozwinęła swój warsztat. A podsumowując wszystkie
pozytywy niniejszej powieści w tej małej „ściągawce” – należy podkreślić, jak
dobrze pisarka wie, co zrobić i jak pisać, by skłonić czytelnika do wielu
przemyśleń.
Ukochany kubek, a w nim mandarynkowa herbata, taka, jaką piła bohaterka książki |
Na mój osobisty odbiór powieści Misiołek niewątpliwie wpływ
miało to, że sama jestem młodszą siostrą. Nie było mi zbyt trudno postawić się
na miejscu głównej bohaterki i wyobrazić sobie, co przeżywała – choć,
oczywiście, sama myśl, że to może spotkać każdego z nas, jest dosyć
przerażająca, dlatego starałam się raczej koncentrować na przeżyciach postaci,
a nie rozmyślać nad tym, co by było, gdyby coś podobnego spotkało moją rodzinę.
Natomiast, przyznaję, miałam problem ze zrozumieniem postępowania Magdy. Rzecz
jasna, znów musiałam uciec się do osobistych porównań i mogę tylko twierdzić, że
nie mam pojęcia, jak bym sobie próbowała radzić, ale te relacje Magdy z
mężczyznami, w które się wikłała, ta autodestrukcja, podświadoma chęć
sprowadzania na siebie niebezpieczeństwa – tego za nic nie mogłam zrozumieć. Co
tylko świadczy o umiejętnościach autorki – pokazała możliwy scenariusz, jeden z
wielu, bo jest ich na pewno tyle, ilu ludzi dotkniętych traumą zaginięcia
bliskiej osoby. W tym wariancie Magda karała samą siebie; za nie na miejscu
uważała wszystko to, co mogło wzbudzać radość i uśmiech: no bo jak to, nie
wiadomo, co dzieje się z jej siostrą, czy w ogóle jeszcze żyje i kiedykolwiek
ją znajdą, a ona się cieszy?
Największe obawy miałam, jeśli chodzi o zakończenie.
Zastanawiałam się, jak autorka zakończy swoją opowieść, a jednocześnie sama nie
wiedziałam, czego oczekiwałam. W każdym razie przyjęłam rozwiązanie
zaproponowane przez pisarkę, ale zabrakło mi trochę jakiejś wskazówki,
dookreślenia, jak ona sama widziałaby to dalej. Może trochę bardziej
rozbudowany epilog byłby tu wskazany. Nie traktuję tego w kategorii zarzutu, to
tylko moja drobna, subiektywna uwaga.
„Ostatni dzień roku” to powieść, która funduje solidną dawkę
trudnych emocji. Ból, żal, wściekłość, pytania bez odpowiedzi: dlaczego właśnie
nas to spotkało i jak dalej żyć – tego wszystkiego u Katarzyny Misiołek nie
brakuje. Ale dzięki temu ta książka jest dobra, nie ma w niej lukru, a jest
samo życie. Warto przeczytać.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Ta książka to mój plan na weekend
OdpowiedzUsuńCiekawe, jakie będą Twoje odczucia:)
UsuńDawno nie czytałam powieści obyczajowych i trochę mi do niech tęskno, więc zapamiętam sobie tę autorkę.
OdpowiedzUsuńHerbatka mandarynkowa, hmmm. Ja właśnie dobiłam herbatę o smaku gruszka w czekoladzie - polecam :)
/Pozdrawiam,
Szufladopółka
*nie no, aż taka agresywna nie jestem. Nie dobijałam żadnej herbaty :) *dopiłam.
Usuń:)
UsuńGruszka w czekoladzie, brzmi nieźle:)
Mam na oku tę książkę, ale na razie muszę wywiązać się z innych czytelniczych zobowiązań.
OdpowiedzUsuńAle warto zapamiętać ten tytuł:)
UsuńCzuję, że mnie również wywołałaby wiele emocji. Już Twoja recenzja to po części zrobiła.
OdpowiedzUsuńMiło mi w takim razie:)
UsuńMmmmm, ciekawa pozycja. Jeszcze nie zetknęłam się z ta książką, ale zachęciłaś mnie...
OdpowiedzUsuń