Katarzyna Kołczewska „Wbrew sobie”, Prószyński i S-ka 2015,
ISBN 978-83-8069-017-2, stron 760
Życie jak z bajki. Tak Ewelina Rajska mogłaby podsumować
swoją egzystencję. Jest docenianym chirurgiem, cieszącym się względami u szefa,
a prywatnie żoną rzutkiego biznesmena Adama. Finansowo mogą sobie pozwolić na
wszystko, a do pełni szczęścia brakuje im już tylko dziecka. Choć i to marzenie
w najbliższym czasie ma się wreszcie ziścić.
Ale w tym jednym przypadku, na którym tak im zależało, nie
ma szans na happy end i Rajskich dotyka tragedia śmierci nienarodzonego
dziecka. Ewelina nie może się z tym pogodzić. Im więcej czasu mija, tym według
niej jest gorzej. Wszyscy jej mówią, że musi wziąć się w garść, a ona nie
potrafi i nie chce. Swoich najbliższych: Adama, matkę i starszą siostrę zaczyna
traktować jak największych wrogów, bo nie chcą dzielić jej bólu. W końcu
podejmuje decyzję o rozwodzie, ale nic nie idzie po jej myśli. Do tego poznaje
skrywane dotąd rodzinne tajemnice, które każą jej inaczej patrzeć na swoją
przeszłość i zmienić nastawienie do życia. Ale czy jest jeszcze na to czas? A
może przegrała już wszystko?
Tak po prawdzie to byłam przekonana, że Kołczewska skoncentruje
się na uczuciu straty, które stało się udziałem Eweliny. Na jej przykładzie
autorka stawia szereg pytań, na które chyba nie ma dobrej, jedynej odpowiedzi.
Jak długo może trwać żałoba po nienarodzonym dziecku? Czy ktokolwiek z zewnątrz
może o tym decydować? A czy jednocześnie da się nią usprawiedliwiać zachowanie
nie do zniesienia dla innych wokół niej? A co z ojcem dziecka? Ewelina zupełnie
nie zwraca uwagi na Adama, którego przecież też ta strata obejmuje. Jest tak
zatracona w swoim bólu, tak nim pochłonięta, że nie zważa na nic. Z czasem
nabiera przekonania, że tylko rozwód z mężem pozwoli jej zapomnieć i ruszyć
dalej. Jak zresztą miałaby żyć dłużej z mężczyzną, który wzbudza w niej tylko
odrazę? Ale tak właściwie, poronienie jest dopiero początkiem. Można by rzec,
że problemy spadają teraz na Rajską z siłą lawiny; los nie daje jej ani chwili
wytchnienia; stawiając przed nią kolejne wyzwania, każe jej zdawać egzamin z
człowieczeństwa. Choroba matki, problemy siostry – czy Ewelina zdobędzie się wreszcie
na altruizm i przestanie myśleć tylko o sobie, o tym, jak to ona jest
najbardziej nieszczęśliwa na świecie?
„Wbrew sobie” to nie tylko Ewelina. To Adam, Justyna, ich
matka i kilka innych postaci, które mają do odegrania istotną rolę w fabule.
Według mnie Kołczewska cały czas pisze o zjawisku, które jest niezbywalnym
prawem człowieka, ale jednocześnie może być jego największym przekleństwem. To
decyzyjność. Ustami swoich bohaterek pisarka przekazuje niby prostą prawdę, że
podejmujemy decyzje najlepsze w danym momencie. Z perspektywy czasu jest
prawdopodobne, że ocenimy ją inaczej, ale wtedy, kiedy miała zapaść, była
jedyną możliwą i właściwą. A jednocześnie raz podjęta nigdy nie pozostaje bez
wpływu na późniejsze życie. Widać to i u Marianny, i u Justyny, i u samej
Eweliny, której błędem było zaplanowanie, że jej byt, rodzina, praca, że to
wszystko będzie idealne jak z obrazka. W sumie więc nie ma się jej co dziwić,
że nie umiała się odnaleźć w sytuacjach trudnych, stresujących. Nikt jej tego
nie nauczył, nie wypracowała więc sobie osobistych mechanizmów obronnych; nie
dawała sobie przyzwolenia na umiejętność przyjmowania z pokorą tego, co zsyłał
jej, okrutny w jej mniemaniu, los. A czy był on okrutny? Nie, taki po prostu
czasem jest; raz świeci słońce, a raz pojawiają się burzowe chmury. I tylko od
nas samych zależy, co z tym zrobimy, jak będziemy reagować, czy poprosimy kogoś
o wsparcie.
Muszę stwierdzić, że „Wbrew sobie” to bardzo wyczerpująca
lektura. Nie da się podejść do przeżyć postaci obojętnie. Czytelnik w pełni się
w nie angażuje, zastanawia się, jak sam by postąpił na ich miejscu. Czasem ich
postawy drażnią i irytują, czasem zasługują na przyklaśnięcie, ale dobitnie
uświadamiają jedno: wszystkie są tak bardzo ludzkie. A ilu ludzi, tyle reakcji
na to, co spotyka nas każdego dnia. I tak jak napisałam wyżej, możemy tylko
zastanawiać się, co sami byśmy zrobili, bo nigdy tego nie wiemy, dopóki nas to
nie dotknie. W końcu „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.
Katarzyna Kołczewska potrafi zmęczyć czytelnika, ale
jednocześnie angażuje go maksymalnie i jej fabuły po prostu się połyka. I ma
się wrażenia obcowania z czymś wielkim. Jej styl jest prosty i lekki, choć tak
szczerze mówiąc, to zupełnie nie zwraca się nań uwagi. Bo tu liczą się wydarzenia,
postaci, ich emocje, a nie to, jak są zaprezentowane. Trzecią książką autorka
wyrasta na osobę powołaną do tego, by pisać o tym, co trudne, bolesne, czasem
nawet brudne. Nie jest specjalistką od spraw błahych i jeśli mam być
precyzyjna, to właśnie tego od niej oczekuję: że będzie pisała o życiu w jego
niejednoznacznym wymiarze, nieprzesłodzonym, niewyidealizowanym. Myślę, że
laurka ludzkiego żywota w jej wykonaniu byłaby po prostu nienaturalna.
Ja osobiście bardzo cenię sobie powieści, które konfrontują
z niełatwymi aspektami życia. Takie, które potrafią przeczołgać psychicznie,
trafiać w najczulsze punkty. Takie, które może i zmęczą, wyczerpią, ale nie
pozostawią bez refleksji. Oczywiście, że lubię powieści zabawne, rozrywkowe,
ale nie można żyć samą rozrywką. Czasem życie jest od niej dalekie, dobrze więc
przeczytać utwór fabularny, który będzie miał w sobie trochę elementów
misyjnych; pokaże, co można zrobić w danej sytuacji, wskaże jakąś drogę. Jasne,
że nie musimy nią podążać, ale wystarczy dopuścić do siebie myśl, że nie tylko
my przeżywamy takie problemy. W takim układzie książki Katarzyny Kołczewskiej
będą idealne. Przy całokształcie trudności, jakie opisują, dają coś jeszcze:
nadzieję. I motywację. By zmienić coś, zanim będzie za późno.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Księgarni
Bookmaster.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Muszę wreszcie znaleźć wolną chwilę, by przeczytać tę książkę. Chociaż z drugiej strony wolałbym coś lżejszego tematycznie. Nie dogodzisz ''babie'' :)
OdpowiedzUsuńDogodzisz, dogodzisz, po prostu musi przyjść ta odpowiednia chwila;)
UsuńTo już kolejna recenzja polecająca tę książkę, chętnie i ja ją w końcu przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto:)
UsuńWidzę, że to bardzo wartościowa książka. Będę miała ten tytuł na uwadze.
OdpowiedzUsuńWłaśnie taka jest, życiowa i refleksyjna.
UsuńPrzeczytałam ją - bardzo dobra fabuła. Muszę znaleźć tylko trochę czasu aby napisać o niej kilka słów.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że przypadła Ci do gustu:)
UsuńTa książka jest super, super, super - wykrzyknęła Ann bardzo elokwentnie. :D
OdpowiedzUsuńA Paulę było stać jedynie na równie elokwentne przyklaśnięcie;)
Usuń