Karolina Domagalska „Nie przeproszę, że urodziłam. Historie
rodzin z in vitro”, Czarne 2015, ISBN 978-83-8049-016-1, stron 208
In vitro to temat wzbudzający w naszym kraju kontrowersje i
gorące dyskusje, choć właściwie nie wiem, czy słowo „dyskusja” pasuje do tego,
co się dzieje, do tej politycznej przepychanki. Osobiście jestem zdecydowaną
zwolenniczką tej metody, ściślej mówiąc – nie mogę mieć pewności, że gdyby
przyszło co do czego, to bym się na nią zdecydowała (ani czy byłoby mnie na nią
stać, jeśli byłaby nierefundowana), ale zakładam, że chcąc mieć własne dziecko,
zrobiłabym wszystko, co by się dało, skorzystałabym z każdego dostępnego
osiągnięcia nauki i technologii. Ale warunek jest jeden: najpierw musiałabym w
ogóle mieć taką szansę, czyli chcę skorzystać z in vitro, to korzystam, nie, to
nie, ale mam świadomość, że mogę, a nie, że ktoś mi tego odgórnie zabrania.
Potwornie denerwuje mnie, że o takich tematach, jak in vitro (ale i nie tylko,
dotyczy to wszystkiego, co związane jest z płodnością, a już całkiem szeroko –
z kobiecością), mają decydować zasiadające w sejmie stare pierniki, które albo
dzieci już posiadają – i na kolanach do Częstochowy, że im się udało, a nie
rzucać kłody pod nogi innym – albo co gorsza, rodzin w ogóle nie założyły. I dziwię
się, że w kraju, w którym trąbi się o kryzysie demograficznym, o tym, że jako
społeczeństwo wymieramy, pojawiają się pomysły – dla mnie zupełnie absurdalne i
wręcz chore – by in vitro zakazać, a nawet wtrącać za nie do więzienia. Uważam,
że polska polityka prorodzinna, o ile w ogóle takowa istnieje, to jawna kpina.
Coraz więcej młodych par odkłada decyzję o powiększeniu rodziny, bo albo nie
mają gdzie mieszkać, albo ich nie stać, a są przy tym trochę bardziej
odpowiedzialni, by zdawać się na los i mówić: „przecież jakoś to będzie”; nie
wspomnę o tych, którzy muszą się najpierw leczyć, żeby w ogóle o poczęciu
myśleć. Gdy jednak chcą już mieć dziecko, a pojawiają się problemy, to czy
państwo naprawdę nie powinno robić wszystkiego, by na świat przyszedł kolejny
mały obywatel, że już ujmę to w takich kategoriach? Wychodzi na to, że nie; w
naszym kraju bardziej po chrześcijańsku jest komuś dokopać na każdym kroku i
zabronić korzystania ze sposobów na to, by pojawiały się dzieci. Nie będę tutaj
wchodziła w kwestie religijne, ani tym bardziej w stanowisko biskupów, bo mnie
szlag trafi, ale przytoczę jeden cytat, który wyjątkowo do mnie trafia: „Bóg
jest tam, gdzie jest życie, a to jest krok w kierunku afirmacji życia” (str.
183). I na tym poprzestanę, myślę, że swoje zdanie wyraziłam jasno.
Jak można zauważyć, metoda in vitro nie jest tematem, obok
którego przechodzę obojętnie. Dlatego nie mogłam sobie odmówić lektury
reportażu Karoliny Domagalskiej. I dobrze czułam, że to będzie mocna rzecz –
mocna w tym sensie, że konfrontuje czytelnika z jego własnym poglądami,
spojrzeniem na pewne kwestie. I choć może trudno w to uwierzyć, ale udało się
autorce na tych ledwie dwustu stronach poruszyć chyba wszystkie wątki związane
z medycyną reprodukcyjną oraz tym, jak wpływa ona na „tradycyjne pojmowanie
rodziny i pokrewieństwa” (okładka). Pewnie wszystkich problemów nie wyczerpuje,
ale to w końcu reportaż, a nie studium badawcze. To, co jest, i tak wystarczy,
by skłonić do myślenia.
Szczerze mówiąc, to ciekawi mnie, jaka jest powszechna
interpretacja tytułu tej książki, co przychodzi pierwsze na myśl, gdy się go
czyta. Mnie najpierw wpisał się on idealnie w moją retorykę, a tak naprawdę to
byłam w błędzie, bo nie o takie myślenie chodzi. To wcale nie tak, jak sądziłam,
że kobiety, które urodziły dzięki in vitro, miałaby przepraszać za sposób
poczęcia tych, którzy tego nie akceptują. Najistotniejsze jest tutaj dziecko i
to, że ono chce poznać prawdę o sobie, a z czasem zaczyna szukać dawcy. To o
takiej sytuacji opowiada jedna z bohaterek: „Gdy Ruth skończyła osiemnaście
lat, zaczęła intensywne poszukiwania dawcy. Nie mogłam patrzeć, jak cierpi.
Przykro mi, że przechodzi przez taki ból, ale nigdy, przenigdy nie powiem:
„Przepraszam, że cię urodziłam”. Ona jest całym moim życiem. Jestem dumna z
niej i z tego, jak została poczęta. Gdybym kiedykolwiek miała możliwość
poznania dawcy, uścisnęłabym jego dłoń i powiedziałabym: „Dziękuję ci bardzo,
bo bez ciebie nie byłoby jej na świecie”. Uważam, że nie ma innej drogi niż
prawda. Nie pomoże to zatrzymać bólu, ale może go zmniejszyć” (str. 62). Prawom
dzieci poświęcono tutaj sporo miejsca.
Domagalska pisze o samotnym macierzyństwie i o mężczyznach,
którzy regularnie oddawali bądź oddają nasienie. Porusza kwestię dawstwa
wewnątrzrodzinnego, surogatek, macierzyństwa i tacierzyństwa w rodzinach
homoseksualnych; pokrótce prezentuje też, jak nauka dochodziła do obecnego
etapu w tej gałęzi medycyny. Jak można się domyślić, patrząc na taki dobór
zagadnień, autorka nie koncentruje się tylko na Polsce – i z jednej strony
właśnie tego trochę mi zabrakło, więcej historii polskich rodzin, ale z drugiej
jednocześnie uświadamia, jak bardzo nasze regulacje prawne lub właściwie ich
brak, są zacofane wobec Europy i świata. Wskazuje na rozwiązania z Holandii,
Anglii, Skandynawii i Izraela. To właśnie przykładami z tego ostatniego kraju
burzy kolejne stereotypy, a przede wszystkim szokuje tym, jak bardzo postępowy
jest to naród. Nie miałam pojęcia, że „Tel Awiw uważany jest za raj dla gejów i
lesbijek, szczególnie dla tych, którzy chcą założyć rodzinę” (str. 152). Myślę, że jeszcze bardzo długo to, co w
innych państwach jest normą, w Polsce traktowane będzie jako coś zdrożnego, o
czym najlepiej nawet nie wspominać głośno. Sądzę także, że właśnie część
„Tęczowe rodziny” może wśród odbiorców wywołać skrajne emocje. Niełatwy jest
też rozdział „Reprodukcja post mortem”, ale dochodzę do wniosku, że każda
opowieść przedstawiona przez Domagalską musi być traktowana indywidualnie, a
jednocześnie nie nam ją oceniać, bo każdy ma swoje życie – może akurat my nie
zastosowalibyśmy takiego rozwiązania, ale nic nam do tego, co robią inni, ich
decyzja, i to oni będą musieli mierzyć się z jej ewentualnymi konsekwencjami.
„Nie przeproszę, że urodziłam” to publikacja, moim zdaniem,
bardzo w Polsce potrzebna. Otwiera oczy na wiele kwestii, obala mity i każe na
nowo zdefiniować aspekty rodzicielstwa. Nie będę precyzować, do kogo
szczególnie jest skierowana, ponieważ uważam, że jest godna polecenia każdemu
bez wyjątku: i zwolennikom, i przeciwnikom zapłodnienia pozaustrojowego, i
nawet tym, którym ten temat jest całkowicie obojętny. Warto ją poznać po to, by
zyskać nowy punkt widzenia.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Ten tytuł interesuje mnie jak tylko go zobaczyła, gdyż zagadnienie dotyczy mnie osobiście.
OdpowiedzUsuńBiałej gorączki dostaję jak wypowiadają się na ten temat co niektórzy czy to politycy czy księża... a z resztą nie chcę się denerwować - po książkę chętnie sięgnę jak tylko będę miała okazję.
Nie denerwuj się, i tak wiem, o co Ci chodzi, bo jak widzisz, mam tak samo.
UsuńTrudny to temat, szanuję każdego zdanie, ale tak naprawdę to TYLKO PAN BÓG decyduje komu i kiedy daje życie, komu i kiedy je odbiera. Ludzie w jakikolwiek sposób nie powinni się w to wtrącać, ani stosując in vitro, ani eutanazję i o to chodzi księżom i tym "starym piernikom"
OdpowiedzUsuńZgoda, Aguś, ale można w takim razie podejść do tego z drugiej strony: Bóg dał człowiekowi rozum, a człowiek rozwija naukę, więc co, to też jest grzech, że w ogóle powstały metody leczenia niepłodności?
UsuńMyślę, że to nie tylko trudny, ale też złożony i drażliwy temat, i każdy będzie miał inne zdanie na ten temat, w zależności także od swoich doświadczeń.
Zgadzam się ze zdaniem Agnieszki.....i nie tylko dlatego, że obie uważamy, że to Bóg decyduje o nowym życiu, ale również dlatego, że dla mnie metoda in vitro jest wysoce nieetyczną metodą produkowania dzieci. I to między innymi wyczytałam z opinii, gdy czytałam o tym że dziewczyna powołana do życia tą metodą pragnie odnaleźć dawcę. Każdy człowiek chce wiedzieć kto był jego rodzicami a więc traktowanie dziecka jako własności, którą chce się mieć jest nieetyczne i egoistyczne. Nikt z powołujących w nienaturalny sposób dzieci do życia nie bierze pod uwagę tego co kiedyś będą przeżywać i czuć. I nikt już nie szuka przyczyn bezpłodności, by jej zapobiegać...bo po co przecież jest in vitro. A więc wpierw tabletki antykoncepcyjne, teraz jeszcze tabletka "dzień po"od 15-go roku życia, bo w razie czego jest przecież in vitro.
UsuńKażda z nas kobiet cz młodych czy starszych: matek, babć powinna się pytać komu to przede wszystkim służy.
Zgadzam się całkowicie z Anią. A jeśli chodzi o rozwój nauki Paulinko, to często nie jest on zgodny z wola Bożą, bo czy rozwój przemysłu alkoholowego, tytoniowego, narkotykowego, zbrojeniowego jest dobry? Nie, a jest wynikiem rozwoju człowieka, nauki. Niestety często w ten rozwój wkrada się zło i jego efektem jest postęp i to co dzieje się w dzisiejszym świecie. Pan Bóg jednak tak umiłował człowieka, że dał mu wolną wolę i człowiek musi sam rozgraniczyć dobro od zła i stwierdzić jak chce postępować. Ale całkowicie zgadzam się z tobą, że każdy z nas może mieć inne zdanie na ten temat :) Pozdrawiam Cię Paulinko :)
UsuńMiałam napisać coś więcej, ale mąż stwierdził, że wyszedł mi w komentarzu ton atakujący, a nie to było moją intencją. Aniu, Aguś, ani ja nie nie przekonam Was, ani Wy nie przekonacie mnie, ale cieszę się, że zabrałyście głos:)
UsuńPaulo oczywiście, że nawet gdybym chciała nie jestem w stanie przekonać ani Ciebie, ani innych osób do tego, że in vitro nie jest metodą leczenia bezpłodności i niesie wiele zagrożeń, i to nie tylko z punktu widzenia etycznego. Kiedyś tę metodę powoływania ludzi do życia być może i przeciwko człowiekowi się wykorzysta, jak to już bywało z postępem w innych dziedzinach życia / bomba atomowa /...oby tak nie było.
UsuńJa tylko zabrałam głos i się wypowiedziałam zgodnie z tym co sama na ten temat sądzę. Czasem nawet taki głos, jak mój daje do myślenia. I fajnie, że tak to odebrałaś.
Bardzo interesują mnie takie tematy i chętnie sięgnę po tę książkę
OdpowiedzUsuńCzyli zachęcać mocniej już nie muszę;)
UsuńWidzę, że jest to szalenie kontrowersyjna publikacja, która może wywołać medialny szum jeśli trafi w ręce takiego ''starego piernika zasiadającego w sejmie'', który mało wie o prawdziwym życiu, a głośno krzyczy, czepiając się spraw, które go bezpośrednio nie dotyczą. Dlatego uważam, że państwo nie powinno rzucać kłód pod nogi ludziom, którzy chcą założyć rodzinę, a nie mogą tego uczynić naturalnymi metodami.
OdpowiedzUsuńWidzę, że się zgadzamy. Najbardziej denerwuje mnie to, że pewna określona mniejszość, bo w końcu taką jest rząd czy dana partia, będzie decydować o sprawach większości. Oni bardzo szybko zapominają, że nie wszyscy mają takie same poglądy, jak oni.
UsuńNie oceniam ludzi decydujących się na In vitro, ale szczerze mówiąc mam mieszane uczucia co do tej metody. Z jednej strony po to ludzie dostali rozumy żeby z nich w pełni korzystać, z drugiej mam wiele wątpliwości czy kiedyś nie będzie przykrych konsekwencji tej metody. Pożyjemy zobaczymy. Książka z pewnością będzie budzić różne emocje :)
OdpowiedzUsuńTy masz mieszane uczucia, ja nie mam wątpliwości, że jest ona potrzebna, więc pewnie ilu ludzi, tyle opinii.
UsuńUważam, że in vitro jest bardzo potrzebne i chętnie zapoznałabym się z tą książką. Przypuszczam również, że wielu osobom może otworzyć oczy.
OdpowiedzUsuńTak właśnie będzie, bo porusza naprawdę wiele kwestii, a do tego opiera się na konkretnych historiach.
UsuńKsiążka niezwykle słuszna i wymowna. Mógłbym po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto, pomaga wyrobić sobie zdanie.
UsuńAle zgrałyśmy się - właśnie kończę tę książkę. :) Otworzyła mi ona oczy na pewne sprawy i jeszcze mocniej uświadomiła, że byłabym w stanie zrobić wszystko, aby mieć dziecko.
OdpowiedzUsuń*może nie wszystko, ale jednak bardzo wiele.
UsuńNo to znów się zgadzamy:) Faktycznie nie wiem, ile sama bym zrobiła, ale też mogę założyć, że bardzo wiele. Najważniejsze jednak, żebym w ogóle miała taką możliwość.
UsuńJa tak samo jak Sylwia byłabym gotowa zrobić naprawdę dużo. Rozumiem osoby, które krytykują in vitro, ale nikt nie ma prawa oceniać ani matki, ani rodziców, ani dawców, ani samych dzieci poczętych w ten sposób. Jeśli ktoś pragnie dziecko to dlaczego mamy odbierać mu tę radość? Są różni ludzie. Jedni zaakceptują niepłodność, drudzy zaadoptują, ale wiadomo, że adopcja to ciężka sprawa i nie wszystkim się udaje, pokochać obce dziecko to również trudna kwestia. O tyle, o ile in vitro nie wykorzystuje się w jakiś złych celach to uważam, że ta metoda jest w porządku. Owszem, ma wady i zalety, jak wszystko. Jednak wiem, że gdybym nie mogła mieć dzieci to intensywnie myślałabym właśnie o in vitro.
UsuńTwoja wypowiedź, Kasiu, i część z komentarzy, skłania mnie do wniosku, że przychylniejsze wobec tej metody jesteśmy my, które jeszcze nie mamy dzieci.
UsuńTak jak napisałaś, nigdy nie byłabym w stanie powiedzieć rodzicom dziecka poczętego w ten sposób, że postąpili źle, ani tym bardziej dziecku, że jest gorsze, bo poczęte z pomocą innych ludzi. To jest tylko i wyłącznie ich sprawa.
Muszę mieć tę książkę. In vitro to temat kontrowersyjny, a dla mnie jako katoliczki z podejściem sprzecznym akurat w tej jednej sprawie z wiarą kościoła niezmiernie trudny. Chętnie poczytam o nim coś więcej...
OdpowiedzUsuńPS. Hej, dzisiaj wyjątkowo pokuszę się o mały SPAM! Ponieważ zmieniłam serwer, blogrolle szaleją i info o nowych postach pojawia się za rzadko. Dlatego zapraszam do mnie na najnowszy post, w którym informacja o tym, jak mnie teraz obserwować!
http://www.maialis.pl/blogowe-pogotowie-5-jak-mnie-teraz-obserwowac/
Poczytaj, Gwarantuję, że przemyśleń to Ci nie zabraknie, nawet jakiś czas po jej odłożeniu.
UsuńDziękuję za informację:)
Temat ciężki i kontrowersyjny lubię takie więc myślę, że prędzej czy poźniej sięgnę po tę publikację,
OdpowiedzUsuń