Jolanta Czarkwiani „Nie waż się!”, Black Publishing 2015,
ISBN 978-83-8049-050-5, stron 320
Brygida i Agata, papużki-nierozłączki od wczesnej
podstawówki – nawet jeśli na dłużej traciły kontakt, to poczucie bliskości nie
opuszczało ich nigdy. Brygida jest tłumaczką, Agata zajmuje się finansami dużej
korporacji; pracują w tym samym budynku i często spotykają się w windzie czy na
wspólnej przerwie. Każda ma swój styl, swoje upodobania, ale łączy je to, że są
zadowolonymi z życia i z siebie singielkami.
A przynajmniej tak się Brygidzie wydawało. Bo nagle okazuje
się, że Agata nie tylko jest w ciąży – a przecież o żadnym mężczyźnie nie było
mowy – ale jeszcze się odchudza. Z czasem zawiśnie nad nimi złowieszczy cień
anoreksji. Brygida stara się zrozumieć osobę, którą stała się przyjaciółka, ale
nie jest to łatwe. Agata ani myśli się leczyć, bo przecież jest zdrowa, ma
mnóstwo energii i czuje się świetnie. W międzyczasie na Brygidę spadnie choroba
matki; będzie musiała także uporać się wreszcie z traumą z dzieciństwa,
ukrywaną przez całe lata, spychaną na dno świadomości. Czy Brygida, ale przede
wszystkim Agata, znajdą w sobie siły, by o siebie zawalczyć?
Przyjęło się uważać, że anoreksja dotyka przede wszystkim
nastolatki, które ogarnięte wszędzie widocznym i natrętnie propagowanym kultem
szczupłej sylwetki, same starają się taką osiągnąć, za wszelką cenę. Zaczyna
się może od zwykłego odchudzania, ale potem przychodzi namiętne mierzenie i
przeliczanie kalorii, zmniejszanie porcji, a wreszcie ich brak, tabletki
przeczyszczające, obsesyjne kontrolowanie wagi, aż przekracza się granicę, za
którą nie widzi się już wychudzonej budowy własnego ciała, powolnego stawania
się szkieletem, a wręcz przeciwnie, nadal dostrzega się tylko te okropne zwały
tłuszczu, oponki, a to jest przecież ohydne... U Czarkwiani problem dotyczy
dorosłej kobiety, która, zdawałoby się, ma wszystko: świetną pracę, pieniądze,
za które kupuje ukochane markowe ciuchy, wreszcie wymarzone dziecko. Ale to za
mało, nie jest szczęśliwa, bo przecież jest gruba – schudnie, to wtedy wszystko
będzie jak należy. Choroba? Jaka choroba? Ona ma sytuację pod całkowitą kontrolą.
Autorka dobitnie pokazuje, że anoreksja tylko pozornie jest schorzeniem ciała,
bo tak naprawdę wszystko sprowadza się do mózgu chorującej osoby – to on wpada
w pewnym momencie w spiralę, z której bez podjętej odpowiednio wcześnie pomocy,
nie uda mu się samodzielnie wyplątać. Jak już wspomniałam, nie jest to moja
pierwsza lektura traktująca o tej podstępnej przypadłości, dlatego nie czułam
się szczególnie zszokowana postępowaniem Agaty; ale bardziej wyraźnie dotarło
do mnie nie tylko to, jak okropnie jest wyniszczająca, ale też, jak wyjątkowo
potrafi być wredna, bo sprawia, że traci się z oczu wszystko inne, a liczy się
tylko to, by nie jeść. Dziecko, rodzina, przyjaciele? O was później, najpierw
przyznajcie: znów utyłam, tak? I nieistotne, że ważę trzydzieści parę kilko
albo i mniej, to ciągle za dużo... Naprawdę przerażający jest ten obraz i nawet
jeśli twierdzę, że trochę o anoreksji wiem, to jednak nie uodporniła mnie ta
wiedza na kolejne opisy etapów choroby, jeśli są tak wiarygodne, prawdziwe i
dobre (jakkolwiek to brzmi), a u Jolanty Czarkwiani takie właśnie są.
Autorka zwróciła uwagę na jeszcze jeden aspekt anoreksji.
Często pewnie zdarza się tak, że jej początki są bagatelizowane przez
najbliższe otoczenie. W książce padło na Brygidę, ale mamy tutaj dwie strony
medalu: z jednej zapewnienia Agaty, że wszystko jest w porządku, a z drugiej
to, że Brygida bardzo chce w to wierzyć i dość długo pozostaje ślepa na skalę
problemu. I tak szczerze mówiąc, to nawet trudno mieć o to do niej pretensje,
ponieważ ona cały czas trzyma się tego, że to sama Agata musi chcieć się
leczyć, bo co, postawić ją wobec sądowego skierowania na leczenie? Jak to
zrobić najukochańszej przyjaciółce? Ale przecież chodzi o jej życie. A tak to
można obracać się w błędnym kole... Ogólnie bardzo polubiłam Brygidę, jej
niewyparzony język i ironiczny stosunek do samej siebie. Myślę, że relację tych
dwóch kobiet każdy czytelnik może odebrać czysto subiektywnie, bo też i jest
ona mocno złożona. Tak jak sama anoreksja...
Moim zdaniem, „Nie waż się!” to debiut brawurowy. Brawurowy
w tym sensie, że jest dojrzały i, jakby to powiedzieć, skończony. Tu nie ma
mowy o tym, że autorka musi coś jeszcze poprawić i z kolejną powieścią będzie
lepiej – nie, tutaj od razu wszystko jest na najwyższym poziomie, zarówno
pomysł na rozwój fabuły, jej świeżość, jak i styl, jakim jest poprowadzona. I
brawurowy znaczy dla mnie jeszcze tyle, że Jolanta Czarkwiani napisała po
prostu świetną książkę, która pochłania, wzrusza, skłania do przemyśleń, a przy
całym dramacie, jaki prezentuje, potrafi także rozbawić, więc dzięki temu
wszystkiemu na pewno na dłużej zagości w mojej pamięci. Czy można chcieć czegoś
więcej?
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Black
Publishing.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Widzę, że moje przeczucie mnie nie zawiodło, gdy decydowałam się na ten tytuł - ach dobrze, że mam go już na półce.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie, obie miałyśmy nosa:)
UsuńInteresująca książka, chętnie przeczytam. Gdy byłam nastolatką wieku temu lubiłam wypożyczać książki właśnie o trudnych tematach głównie o anoreksji, straszna choroba...
OdpowiedzUsuńCzyli nie tylko ja przechodziłam etap na takie lektury.
UsuńIntrygujące - debiut pełny i skończony, na najwyższym poziomie. Nieczęsto słyszy się takie określenia, więc tym bardziej zaciekawiło mnie "Nie waż się" :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale na szczęście trafi się czasem wśród debiutów taka perełka:)
UsuńPrzyznam, że od jakiegoś czasu ciekawi mnie ta książka, ale jakoś nie potrafiłam się na nią zdecydować. Jednak dziś, po twojej pochlebnej recenzji już wiem, że muszę koniecznie ją poznać.
OdpowiedzUsuńSkoro Cię zaciekawiła, to już jest jakaś podstawa, więc mam nadzieję, że na tym się nie skończy;)
UsuńWidzę, że to udany debiut. A anoreksja to temat, o którym chętnie poczytam i na pewno dowiem się czegoś nowego.
OdpowiedzUsuńUdany to nawet mało powiedziane;)
UsuńBardzo, ale to bardzo chcę przeczytać tą książkę! :) Mam nadzieje, że prędzej czy później wpadnie w moje ręce:)
OdpowiedzUsuńOby, bo jest warta każdej jednej chwili z nią spędzonej:)
UsuńMam nadzieję, że uda mi się z nią zapoznać, tym bardziej że anoreksja coraz częściej pojawia się w otoczeniu moich znajomych.
OdpowiedzUsuńO matko, to straszne.
UsuńLubię udane debiuty - ten bardzo mnie intryguje, więc z przyjemnością wezmę się za tę lekturę, kiedy tylko trafi w moje dłonie. :)
OdpowiedzUsuńZałożę się, że nie pożałujesz:)
Usuńkolejna świetna recenzja :)
OdpowiedzUsuńDzięki:)
UsuńNadmiar lektur w kolejce niestety nie pozwolił mi na wciągnięcie na listę tej, czego teraz trochę żałuję, ale być może kiedyś te zaległości jeszcze nadrobię.
OdpowiedzUsuńŻałuj, bo jest czego. I musisz to jakoś zmienić;)
UsuńJestem pod wrażeniem, że ta książka jest debiutem traktującym o tak dramatycznej chorobie. Anoreksja to smutna choroba. Nie znam nikogo, kto się z nią mierzył, ale współczuję każdym. Eh...
OdpowiedzUsuńAutorka jest lekarzem, to i chyba doświadczenia ma na tyle, by mierzyć się z tak trudnym tematem. Talentu przy tym także jej nie brakuje.
Usuń