Anna Mulczyńska „Przyjaciółki ze Staromiejskiej”, ISBN
978-83-10-12632-0, stron 480. Premiera 18.03.2015.
Weronika może powiedzieć, że jest szczęśliwa. Jej związek z
Edkiem, pełen czułości i zrozumienia, kwitnie, a prowadzenie sklepu z
materiałami do wszelkiego rodzaju rękodzieła niezmiennie ją cieszy. Remont
restauracji Edka zmierza ku końcowi i mężczyzna wreszcie będzie mógł wrócić do
swojej pasji. Ona sama także oddaje się temu, co kocha, a na dodatek jest za to
doceniana – właśnie otrzymuje propozycję stworzenia wzorów haftów krzyżykowych,
związanych z tańcem klasycznym, które miałyby ukazywać się co miesiąc w
magazynie „Krzyżykowy Świat”.
Anna Mulczyńska w zeszłym roku podbiła moje serce niezwykle
klimatycznym „Powrotem na Staromiejską”. Moim zdaniem, klimat i nastrojowość to
słowa-klucze dla jej prozy, stwierdzam to z całą mocą po lekturze jej drugiej
powieści. Kolejny raz sprawiła, że przeniosłam się w świat fantastycznych,
cieszących oko drobiazgów, które można wykonać własną ręką. Ale to nie wszystko
– tym razem w swoją opowieść wplotła następną, obok rękodzielniczej, pasję:
jest nią balet. Widzimy go niejako z dwóch perspektyw: z jednej jako kroki i
układy tańczone przez Ankę, z drugiej jako wzory haftowane przez Werkę, a
wszystko to opisane jest wyjątkowo kolorowo i plastycznie. Chciałabym przy
okazji zwrócić także uwagę na jeszcze jeden aspekt fabuły: na pracę Pawła w
muzeum zabawek. Mężczyzna swojemu zajęciu oddaje się bez pośpiechu i z wielką
precyzją, każdy element jest dopracowany i umieszczony na właściwym miejscu,
najdrobniejsze szczegóły są dopasowane do realiów epoki, z której pochodzą
odnawiane domki, a to powoduje, że można o nich mówić jako o małych dziełach
sztuki. Ania, Paweł i Weronika, trójka bohaterów, których sedno całego życia,
to, co kochają najbardziej, przekłada się na uciechę czytelnika. Dla mnie Anna
Mulczyńska stała się znakomitą specjalistką od plastyczności opisów – pisze
tak, że taniec Anki, hafty i tkaniny Weroniki oraz zabawki Pawła chciałoby się
zobaczyć na własne oczy, choć oczywiście one opuszczają wyobraźnię już jako
gotowe obrazy. Ciekawe, czy skonfrontowane z wyobrażeniami autorki byłyby takie
same.
Uważam, że pisarce należy się uznanie za postać Anki. Widzę
ją trochę na zasadzie kontrastu do Werki: właścicielka Robótkowa to kobieta z
sercem na dłoni, która wszystkim nieba by przychyliła, która chciałaby, żeby
wokół wszyscy byli szczęśliwi i żeby na świecie działo się tylko dobro.
Natomiast panna Bednarek jest chyba dużo bardziej złożona. Ona łatwiej wystawia
kolce, o które można się poranić. Przyznaję, iż bywały takie momenty, że nie
potrafiłam myśleć o niej inaczej, niż w kategoriach wrednej, egoistycznej baby,
która nie powinna się z nikim wiązać, skoro jest takim pępkiem świata. I choć
jej wyskoków w kierunku narzeczonej Edka nie potrafiłam usprawiedliwić (mimo że
byłam w stanie zrozumieć jej motywacje, bo skoro ona jest nieszczęśliwa, to
dlaczego inni mają się cieszyć z życia), to nastąpił pewien moment – dla mnie
kulminacyjny, ponieważ szokujący; nie dopuszczałam do siebie myśli, co tak
naprawdę stało się w Kanadzie, co spowodowało, że Anka wróciła do kraju; w tym
względzie autorka całkowicie mnie zaskoczyła, zwłaszcza formą, w jakiej to
uczyniła (wiem, brzmi niejasno, ale więcej napisać nie mogę) – w którym
musiałam zrewidować swoje poglądy na temat jej charakteru i zachowania,
spojrzeć na tę postać inaczej. Brawo – Ania jako bohaterka nie jest
czarno-biała i dzięki temu mocniej zapadnie w pamięć.
Gdybym miała ocenić, która z powieści – „Powrót na
Staromiejską”, czy „Przyjaciółki...” – podobała mi się bardziej, to nie wiem,
czy potrafiłabym wskazać jednoznacznie. Obie łączy to, że komfortowo się je
czyta i obie będę na pewno ciepło wspominać. Ale o ile po tej pierwszej
pozostało we mnie wrażenie pewnej słodyczy (choć przecież nie brakowało tam
problemów, jak choćby zmagań Weroniki z uczuciami po rozwodzie, oswajania Edka
czy wreszcie pożaru), o tyle „Przyjaciółki...” odebrałam jako historię bardziej
przepełnioną skalą trudnych przeżyć i emocji. Oczywiście Mulczyńska uświadamia,
że nigdy nie można przestawać wierzyć i tracić nadziei, ale w drugiej książce
dobitniej zaprezentowała, że potrafi pisać wiarygodnie o bólu, stracie, o braku
sensu i stanie szarej beznadziejności. To pokazuje jej wszechstronność.
Na zakończenie powiem krótko: jeśli będzie potrzebować
lektury pełnej ciepła, kipiącej od zwycięskiej siły miłości i przyjaźni, to
druga książka Anny Mulczyńskiej będzie idealna. Czekam teraz na kolejne
opowieści jej autorstwa.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Nasza
Księgarnia.
Wyzwanie: „Grunt to okładka”, „Polacy nie gęsi”.
Chwilowo mam ochotę na jakiś thriller bądź fantastykę, więc odpuszczę sobie niniejszą pozycję. Ale będę o niej pamiętać, kiedy zamierzy mi się ciepła, optymistyczna obyczajówka.
OdpowiedzUsuńPamiętaj, bo warto:)
UsuńPrzede mną dopiero tom 1, ale już będę rozglądać się i za tym.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu pierwszego od razu będziesz się chciała zabrać za drugi:)
UsuńNie spotkałam się dotychczas z tą serią, ale rozejrzę się za nią :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy wpisze się w Twoje upodobania, ale zachęcam:)
UsuńPrzyznam, że obydwie części chciałabym przeczytać. To bowiem moje klimaty.
OdpowiedzUsuńTeż tak sądzę, odnalazłabyś się w fabule:)
UsuńMam w planach, na pewno przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńMiłej lektury zatem:)
UsuńBardzo lubię takie pozycje, ale na razie ją sobie odpuszczę.Ale powtarzam : NA RAZIE ;-)
OdpowiedzUsuńAle nie daj jej zbyt długo czekać:)
UsuńOchh to coś dla mnie, na teraz!! ooj ojj chcę to mieć! :)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że dopadła Cię ochota na fajną obyczajówkę:)
UsuńW takim razie przeczytam obie książki tej autorki, będę mieć na uwadze, odpowiadają mi takie klimaty :) P.S. Książka doszła, na razie pożyczył ją sobie mój tato, ja jestem dopiero druga w kolejce :D
OdpowiedzUsuńTo w takim razie cieszę się, że więcej osób skorzysta;)
Usuń