Zoé Valdés „Kobieta, która płacze. Dora Maar – muza,
kochanka i ofiara Pabla Picassa”, Muza 2015, ISBN 978-83-7758-911-3, stron 352.
Premiera 18.02.2015
Nie będę ukrywać, że do pewnego stopnia fascynują mnie
historie partnerów osób, które w powszechnej świadomości istniały i mimo upływu
lat istnieją nadal jako geniusze. Intryguje mnie, jak absolut sztuki miesza się
z prozą codziennego życia. Takie opowieści pozwalają spojrzeć na twórcę
obdarzonego rzadko spotykanym talentem przede wszystkim jak na zwykłego
człowieka, ze wszystkimi jego wadami i zaletami, jak na istotę z krwi i kości,
a dopiero później jako jednostkę wybijającą się ponad przeciętność. Ponadto
ogromnie sobie cenię biografie nietuzinkowych kobiet. Tak mogłabym przedstawić motywacje, jakie kierowały mną,
gdy decydowałam się na lekturę „Kobiety, która płacze”. Na czym opiera się jej
fabuła?
Książka Zoé Valdés jest, niestety, przykładem tego, jak
mocno mogą się rozminąć nastawienia i wrażenia po lekturze. Oczekiwałam
biografii Dory Maar i nie mogę nawet powiedzieć, że zwiodło mnie słowo
„powieść” umieszczone na okładce, bo także powieść, ale oparta na źródłach
historycznych, potrafi być wielka i mnie do siebie przekonać. Tutaj źródła są
podane, ale zabrakło mi pełniejszego wyjaśnienia ze strony autorki, co
dokładnie jest „fikcją stworzoną z czystej wyobraźni”, na czym polegają te
„subtelności i wymysły właściwe temu rodzajowi literackiemu, jakim jest
powieść” (str. 349). Może byłoby inaczej, może odbiór byłby lepszy, gdyby nie
zastosowana w utworze chronologia, a właściwie jej brak. To jest moje
największe zastrzeżenie wobec „Kobiety, która płacze”, które rzutuje na całość
oceny. Do tego, że narrację snuje sama Valdés – czy może jej powieściowe alter
ego; Dora, Bernard Minoret i James Lord, po dość długim czasie, ale jednak się
przyzwyczaiłam; odczuwałam natomiast dotkliwy brak spójności wszystkich tych
wypowiedzi, a przede wszystkim ich wyrazistszego i bardziej konkretnego
uporządkowania w czasie. Czytam sporo biografii i powieści biograficznych, i
zawsze bardziej trafiają do mnie te w „tradycyjnej” formie. Nie twierdzę, że ma
być klasycznie aż do bólu, czyli
„urodziła się wtedy i wtedy, itp.”, ale jednak opowieść Valdés pozostawiła we
mnie wrażenie głównie chaosu. Wiem, że to powieść, ale nawet ona powinna mieć
jakąś harmonię – tu jej nie dostrzegłam. Wolałabym raczej, żeby autorka
przejęła formę dokumentu, a nie fikcji opartej na faktach.
Rozumiem, że pisarka chciała się skoncentrować na podróży do
Wenecji jako punkcie zwrotnym w życiu Dory Maar. Przywoływała więc obrazy z jej
wcześniejszych lat, ze związku z Picassem oraz środowiskiem, w jakim oboje
funkcjonowali. Jeśli jednak chciała przedstawić swoją koncepcję na temat tego,
co skłoniło Dorę do takiej decyzji, to chyba się ona rozmyła w nadmiarze artystycznego
wyrazu (tak to odebrałam, ale może się nie znam na wielkiej sztuce i nie
potrafię docenić takiej stylizacji języka; wolę prostotę) – lub też ja,
zmęczona kolejnymi stronami, po prostu ją przegapiłam. A to chyba znaczy, że
sedno całej opowieści - i związku dwojga artystów – zwyczajnie mi umknęło.
Po skończeniu obejrzałam w sieci zdjęcia Dory Maar i
szczerze mówiąc, nie potrafię pojąć, co ona widziała w Picassie. Jeśli malarz
traktował ją tak, jak zaprezentowała to Zoé Valdés, to tym bardziej trudno mi
zrozumieć, czemu tkwiła w takim chorym układzie. Nie wiem, czy faktycznie aż
tak go kochała, ale gdyby tak, to jestem chyba za głupia, żeby taką miłość
ogarnąć rozumem, bo dla mnie miłość wyklucza zdrady, poniżanie i upokarzanie na
każdym kroku. Obraz Picassa, jaki wyłania się z „Kobiety...”, jest wyjątkowo
negatywny, miejscami nawet obrzydliwy i w moich oczach nie usprawiedliwia go
nawet talent (inna sprawa, że tego też nie pojmuję, jego dzieła nie rzucają
mnie na kolana, ale jak wspomniałam, pewnie się nie znam. Wolę
impresjonistów...) – nie ma on nic do rzeczy, jeśli jest się parszywcem. Tym
bardziej więc, patrząc na fotografie autorstwa Maar, nie rozumiem, dlaczego nie
walczyła o siebie i swoją karierę, czemu była mu tak uległa...
Cóż, nie ma co ukrywać, że „Kobieta, która płacze” mnie
rozczarowała. Opowieść Valdés miała wielki potencjał – bo nie przeczę, że z
wielkim entuzjazmem podeszłam do opisu, że chciałam dowiedzieć się więcej o
tytułowej bohaterce – ale według mnie zawiodła jego realizacja. Mam wrażenie,
że pisarka przesadziła z artyzmem, myśląc może, że im bardziej „udziwni” tok
narracji, tym lepiej, ale mnie taka konstrukcja fabuły zupełnie nie przekonuje.
Myślę, że w tym przypadku prostota i chronologia wyszłyby tej historii na
dobre, tym bardziej że Valdés dysponowała świadectwami dwóch uczestników tej
opisywanej wyprawy do Wenecji. A poza tym związek Maar i Picassa sam w sobie
był na tyle specyficzny, że przedstawiająca go książka nie powinna iść w tym
samym kierunku. Zazwyczaj namawiam do czytania biografii (lub powieści na ich
podstawie); szkoda, że tym razem nie mogę tego zrobić.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Zatem na razie się nie zdecyduję na tę książką, mam zdecydowanie ciekawsze książki na liście :)
OdpowiedzUsuńNo, mnie też takich nie brakuje;)
UsuńWiesz, co innego źle napisana książka, co innego relacje między tym dwojgiem - być może rzeczywiście ten układ był chory i toksyczny, a wtedy niełatwo jednemu z partnerów się z niego uwolnić, choćby nie wiem co. Tak więc nie wiem do końca, czy od lektury odrzucił Cię wizerunek bohaterów, którego nie akceptujesz, czy po prostu fakt, że sposób pisania i styl autorki odbiega od Twoich oczekiwań. ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jednak forma literacka.
UsuńWiesz, mogę nie rozumieć relacji Dory z Picassem, nie zgadzać się z nią, nawet jej nie akceptować, ale w gruncie rzeczy nie mnie oceniać ich związek. To było ich życie, i mnie nic do tego, mogę to tylko przyjąć. Natomiast styl i rodzaj narracji męczył mnie na tyle, że zupełnie nie mogłam się zaangażować w treść. Może byłoby inaczej, gdybym miała większą wiedzę na temat tych artystów, była już po lekturze innych poświęconych im publikacji? Sama już nie wiem. Coś zwyczajnie nie "zagrało".
Może kiedyś się skuszę, ale na razie nic mnie specjalnie do tej książki nie ciągnie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie mogłam zachęcić.
UsuńNie lubię biografii ,a jak już są nieudane to całkowita klapa. dla mnie byłbay to istna męczarnia;)
OdpowiedzUsuńNo rzeczywiście tak by mogło być;)
UsuńSkoro książka ciebie rozczarowała to ja nie zamierzam się za nią rozglądać. Ponadto, nie przepadam zbytnio za czytaniem biografii.
OdpowiedzUsuńMyślę, że raczej nie przypadłaby Ci do gustu.
UsuńTo w sumie chyba dobrze, że zrezygnowałam z tej książki. Mogłoby mnie bowiem spotkać rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńPewności nie mam, ale uważam, że dobrze zrobiłaś;)
UsuńA po pierwszym akapicie pomyślałam, że książka jak najbardziej dla mnie. No cóż całkowicie rozwiałaś moje wątpliwości, skoro tobie się nie spodobała, to ja również nic ciekawego w niej nie znajdę.
OdpowiedzUsuńJa tak myślałam po opisie i widzisz, co mi z tego przyszło;)
UsuńO mamusiu:) to miałam jednak nosa, żeby jej nie zamawiać.Paula, nasze gusty na ogół się pokrywają, więc sądzę, że raczej nie przypadła by mi do gustu. A tak dobrze się zapowiadała.
OdpowiedzUsuńTo razem z Awiolą możecie sobie pogratulować, pytanie, czemu mnie intuicja aż tak zwiodła;)
UsuńA bo spojrzy się na wydawnictwo...dobre, gniotów nie wydaje; tematyka ciekawa jak z opisu na okładce wynika i bierze się. Mnie też to się nieraz zdarzyło.
UsuńI dlatego pewnie rozczarowanie jest potem tak duże.
Usuńwobec takiej antyreklamy.... jednak przeczytam, by mieć własne zdanie...
OdpowiedzUsuń