Joanna Jurgała-Jureczka „Kobiety Kossaków”, PWN 2015, ISBN
978-83-7705-771-1, stron 320
Jako nastolatka zaczytywałam się w poezji Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, ale po dziś dzień niektóre z jej wierszy mnie
urzekają. Potem poznałam powieści satyryczne jej siostry, Magdaleny
Samozwaniec, biografię Lilki pt. „Zalotnica niebieska” oraz książkę poświęconą
obu siostrom – „Marię i Magdalenę”. Poetka i satyryczka wywodziły się z rodu
wielkich malarzy: Juliusza i jego syna, Wojciecha. Były jego, odpowiednio, wnuczkami
i córkami. Mimo że ich losy są mi już dość dobrze znane, z chęcią przystąpiłam
do śledzenia dziejów innych kobiet – przedstawicielek dynastii. Barwnie
prezentuje je Joanna Jurgała-Jureczka, autorka wcześniejszej publikacji –
„Zofia Kossak. Opowieść biograficzna”.
Jurgała-Jureczka swoją opowieść – a zaznaczyć trzeba, że ma
ona formę płynnej narracji i zawiedzie się ten, kto liczy na porządek dat i
wydarzeń; to raczej swobodna gawęda – zaczyna od Anieli z Kurnatowskich
Gałczyńskiej. Nie pochodziła z Kossaków, ale odegrała w ich życiu ważną rolę –
to matka Zofii, żony Juliusza, a więc i jego teściowa; babka Wojciecha i jego
rodzeństwa oraz prababcia następnego pokolenia. Stała się ona niejako
kronikarką rodziny, zapisującą w swoim modlitewniku daty narodzin, ślubów i
zgonów. Pisała też pamiętnik, dysponowała więc talentem, jeśli nie literackim,
to pisarskim na pewno.
Córka Anieli, Zofia, „odważyła się popełnić mezalians i
została malarzową” (str. 53). Wychodząc za Juliusza Kossaka, pewnie
nawet nie myślała, że oto staje się seniorką rodu, przyszłą, ukochaną matką
Wojciecha i jego brata bliźniaka Tadeusza oraz córek: Zofii, późniejszej
Romańskiej, „miłośniczki hodowli drobiu” (str. 97) i Jadwigi, późniejszej
Unrużyny, matki także Jadwigi, która wyjdzie za Stanisława Ignacego
Witkiewicza. Wojciech poślubi Marię z Kisielnickich, „Mamidło” dla Lilki
Pawlikowskiej i Madzi Starzewskiej, znanej jako Samozwaniec; a jego brat
kuzynkę Marii, Annę – z tego małżeństwa przyjdzie na świat Zofia
Kossak-Szczucka.
Każdej z kobiet Jurgała-Jureczka poświęca od kilkunastu do
kilkudziesięciu stron. Jakkolwiek nie mogło tu zabraknąć przywoływanych w
pierwszym akapicie kobiet piszących, to, moim zdaniem, dobrze, że nie
koncentrowała się na nich zbyt mocno – o Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i
Samozwaniec można znaleźć wiele publikacji, więc czytelnik, który zainteresuje
się tymi postaciami, będzie wiedział, także z bibliografii, czego szukać; a dla
tych, którzy wiedzą na ich temat już dysponują, autorka starała się ukazać
tylko relacje rodzinne i zachowania wynikające z przynależności do takiej, a
nie innej dynastii. Mnie osobiście, siłą rzeczy, najbardziej fascynujące wydały
się te rozdziały, które dotyczyły Anieli, Zofii, jej córek i synowych; poznałam
także bliżej Kossak-Szczucką – bo choć potrafiłabym przywołać tytuły jej
książek, to pewnie podanie szczegółów jej życiorysu poszłoby mi marnie
(powinnam to koniecznie nadrobić). Przyznam, że bardzo dobrze czułam się w
świecie Kossaków, choć oczywiście nie omijały ich trudne chwile, problemy i
upadki. Jurgała-Jureczka odmalowała barwną mozaikę rodziny, ale i po części
czasów, w jakich żyli i tworzyli jej reprezentanci.
Mam dwie małe uwagi. Pierwsza dotyczy samej treści i są to
powtórzenia; zgadzam się, że czasem były one potrzebne, by nie pogubić się w
losach kobiet, którym nadawano te same imiona, co przodkiniom, ale
przywoływanie tych samych zdarzeń w
kilku miejscach trochę mnie drażniło; chciałabym, żeby pisarka więcej wiary
pokładała w pamięci odbiorcy. Druga związana jest z aspektem technicznym – to
literówki. Zazwyczaj staram się nie przywiązywać do tego wagi i nie czepiać,
ale tutaj trochę ich było, a marzyłoby się, żeby przyzwoicie wydana książka, z
piękną, w moich oczach, okładką, była idealna w każdym calu.
Na koniec pozwolę sobie przytoczyć słowa autorki: „Wszystkie
były kiedyś piękne, zdolne i młode. Zdawało im się, że świat do nich należy.
Kochały i były kochane, spełniały marzenia i miały ambitne plany.
Niepostrzeżenie czas zabrał ich urodę, dodał lat. Pozostawiły po sobie notatki,
listy, drobiazgi i rzeczy ważne (...). To dla nich spróbowałam zatrzymać czas,
namalować kilka portretów (...), dopowiedzieć zdanie urwane w połowie, zaludnić
umarłą Kossakówkę, odbudować unicestwione dwory, zapalić lampę w salonie,
uważnie posłuchać ich głosu (...).” Czy jej się to udało? Moim zdaniem tak, a
zdania te najlepiej opisują klimat, jaki oddała na kartach „Kobiet Kossaków”.
Za możliwość przeczytania dziękuję Pani Marcie z Domu
Wydawniczego PWN.
Wyzwania: „Czytamy książki historyczne”, „Grunt to okładka”,
„Polacy nie gęsi”.
Obecnie mam inne zobowiązania czytelnicze, więc nie skuszę się na powyższą książkę, tym bardziej, że nie jest to gatunek, w którym lubuję się na co dzień.
OdpowiedzUsuńOczywiście rozumiem:)
UsuńNie znoszę, gdy w książce jest mnóstwo powtórzeń. Raczej daruję sobie lekturę tej powieści :)
OdpowiedzUsuńJeżeli to ma być jedyny powód, dla którego nie chcesz sama spróbować, to jednak namawiam Cię, żebyś dała jej szansę z uwagi na ciekawe życiorysy bohaterek:)
UsuńKsiążkę zauważyłam w zapowiedziach i już wtedy bardzo mnie zainteresowała. O rodzinie Kossaków trochę wiem, ale głównie z tych źródeł, co Ty - oczywiście Maria i Magdalena są mi najbardziej znane. Bardzo chętnie przeczytam tę pozycję :)
OdpowiedzUsuńTa publikacja jest zarówno świetnym uzupełnieniem tamtych źródeł, jak i zachętą do dalszego zgłębiania losów tych kobieta:)
UsuńOstatnio przejechalam się na kilku książkach PWNu chociaż ta książka naprawdę fantastycznie brzmi i chętnie jednak bym się z nią zapoznała..
OdpowiedzUsuńPrzejechałaś, mówisz; jakoś to przegapiłam.
UsuńTo muszę być bardzo intrygujące życiorysy, a takie zawsze lubię mieć u siebie. Będę pamiętać o tej książce.
OdpowiedzUsuńI znów nie mam innego wyjścia, jak tylko się z Tobą zgodzić; zawsze powtarzam, że biografie warto mieć:)
UsuńPWN i literówki? Aż ciężko uwierzyć. Mnie nie przypadła do gustu okładka tej książki - moim zdaniem do publikacji niejako biograficznej pasuje rodzinne zdjęcie lub portret przynajmniej jednej z bohaterek, a nie ładnie zapleciony warkocz.
OdpowiedzUsuńZgodzę się z Tobą, że może rzeczywiście pasowałoby bardziej, ale fotografia sama w sobie do mnie trafia:)
Usuń