sobota, 7 lutego 2015

Sławomir Koper "Stracone pokolenie PRL"


Sławomir Koper „Stracone pokolenie PRL”, Czerwone i Czarne 2014, ISBN 978-83-7700-168-4, stron 312

Raz na jakiś czas ktoś wypowie lub napisze słowa, które wyjątkowo trafnie podsumowują jakiś aspekt rzeczywistości, a przez to wchodzą do powszechnego odbioru. Tak właśnie jest ze zdaniem Fryderyka Nietzschego: „Ulubieńcy bogów umierają młodo”. Nie da się zaprzeczyć, że tak było, jest i chyba nadal będzie, bo każda chyba epoka ma swojego „wybrańca bogów”, człowieka obdarzonego tak wielką wrażliwością, że aż nieradzącego sobie z życiem i to życie kończącego, niestety, bardzo młodo, a przy tym najczęściej tragicznie. Tak też było i z PRL-em, na którego firmamencie rozbłysło wiele gwiazd, by równie szybko zgasnąć. Nie wszystkie zgasły tak do końca, bo ciągle się o nich pamięta, ale nazwiska innych już uleciały... Jednych i drugich wspomina Sławomir Koper w „Straconym pokoleniu PRL”.

O okładkowym Zbigniewie Cybulskim historyk już pisał, dlatego tym razem rozpoczyna od tego momentu, na którym skończył ostatnio. Paradoksem jest to, że największa rola aktora – Maćka w obrazie Wajdy „Popiół i diament” – nie dała mu później szansy na skorzystanie z pełni jego talentu. Bo tylko pozornie może się wydawać, że reżyserzy o Cybulskiego się zabijali – propozycji wcale nie było tak dużo. I wszystko urwało się pewnego styczniowego ranka 1967 roku...

Szczególny typ wrażliwości, niewytrzymujący konfrontacji z prawdziwym życiem, pojawiał się w środowisku poetów. Za takiego człowieka uchodzi Edward Stachura, który dla wielu po dziś dzień jest absolutnym mistrzem i fenomenem. I nawet jeśli początkowo kontaktu z rzeczywistością nie tracił, oddając się zawodowej grze w pokera, to z czasem przyszła depresja, bezsenność, szpital psychiatryczny, a wreszcie samobójstwo. Stanisław Grochowiak z kolei „utrzymywał swoją liczną rodzinę z poezji, nie miał poważniejszych konfliktów z władzami, był doceniany i odpowiednio promowany. Jednak nie potrafił poradzić sobie z własnym życiem, które zostało drastycznie skrócone przez uzależnienie od alkoholu. Zmarł na marskość wątroby w wielu zaledwie 42 lat” (str. 204). I wreszcie trochę już zapomniany (a przynajmniej mnie nieznany) Ryszard Milczewski-Bruno, przyjaciel Stachury, „wielbiciel polskiej prowincji” i „smakosz Polski powiatowej”, który „nie miał w zwyczaju wylewać za kołnierz, a najbardziej gustował w typowo proletariackich trunkach” (str. 176). Możliwe, że w jego przypadku „uznanie i wyróżnienia przyszły zbyt późno. Bruno był już w tym czasie uzależniony od alkoholu i chyba niczego nie chciał zmieniać w swoim dotychczasowym życiu” (str. 189), które skończyło się, gdy miał lat 39. W literaturę poszedł także Andrzej Brycht, uznawany za „największego zabijakę”, a zarazem „za najzdolniejszego prozaika swojego pokolenia” (str. 48). Mówiono o nim, że jest następcą Marka Hłaski (również przedstawiciela pokolenia straconego). Doczekał się sukcesów wydawniczych, z czasem wyjątkowo przypadły mu do gustu splendory i współpraca z władzą, co jednak dobrze się nie skończyło.  

Człowiekiem renesansu nazywano krakowskiego artystę, Wiesława Dymnego, który zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. „Był osobowością wymykającą się wszelkim klasyfikacjom i twórcą jedynym w swoim rodzaju (...). Był bowiem niezwykle i wszechstronnie uzdolniony, ale tak naprawdę niewiele po nim zostało” (str. 248). Jedyna kobieta w tym gronie to Teresa Tuszyńska, aktorka i modelka Mody Polskiej, obdarzona i talentem, i trudnym charakterem, a przy tym chyba za bardzo lubiąca się zabawić, a przecież były to czasy, gdy okazji i towarzystwa nie brakowało...

Nie będę zaprzeczać, że najbardziej podobały mi się rozdziały poświęcone osobom, które czas pokrył kurzem niepamięci. Milczewski-Bruno, Tuszyńska, Brycht, Dymny (znany mi tylko jako pierwszy mąż Anny Dymnej) – dobrze było czegoś się o nich dowiedzieć. Jednak wszyscy bohaterowie w charakterystykę straconego pokolenia wpisali się, niestety, idealnie. Albo odchodzili młodo, albo żyli dłużej, ale nie potrafi się uporać z samym sobą i w pełni czerpać ze swojego daru. Cieszę się, że Sławomir Koper przybliżył ich sylwetki, a jeszcze bardziej mam nadzieję, że spełni swoją obietnicę i skoncentruje się kiedyś na tych całkowicie zapomnianych postaciach, które niegdyś potrafiły ekscytować, a potem zniknęły ze świadomości.

Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.

14 komentarzy:

  1. Chętnie przeczytam. Faktycznie coś w tym jest. Cybulski mieszkał kilka lat w moim mieście, skończył tu gimnazjum, mieszkał w kamienicy mojej babci, a gdyby nie nazwanie kina: ,,Kino Zbyszek" nikt by o nim już tutaj nie pamiętał, w książkach o moim mieście go nie ma, nie wisi tablica na jego starym domu, ani nawet mały pomnik obok szkoły, szkoda. Kino niedługo upadnie i pamięć o Zbyszku całkiem zaginie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie też kino się tak nazywa, ale ciekawe, czy jakby zapytać mieszkańców miasta o patrona, to potrafiliby powiedzieć o nim coś więcej. Raczej wątpię...

      Usuń
  2. Książka nie dla mnie, ale mam już potencjalnego czytelnika zainteresowanego tą pozycją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie bym przeczytała więc poszukam w bibliotece, gdyż te osoby kojarzą się bardzo z moją młodością i życie np. Zbyszka Cybulskiego interesowało mnie wówczas bardzo....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tym bardziej jest to książka dla Ciebie idealna:)

      Usuń
  4. Przekaz tej książki jest trochę smutny. Ale z chęcią poczytałabym np. o Cybulskim. Poza tym polecę ten tytuł mojemu koledze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajna książka i nie powtarzała się autor tym razem. A i w nowej zapowiadają się nowi bohaterowie, dotąd nie opisywani, więc będzie dobrą lekturą.

    OdpowiedzUsuń
  6. Widziałam tę książkę ostatnio w księgarni, ale tytuł nie zwrócił mojej uwagi. Teraz już wiem, że chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Całkiem trafnie to podsumowałaś:)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.