Sławomir Koper „Stracone pokolenie PRL”, Czerwone i Czarne
2014, ISBN 978-83-7700-168-4, stron 312
Raz na jakiś czas ktoś wypowie lub napisze słowa, które
wyjątkowo trafnie podsumowują jakiś aspekt rzeczywistości, a przez to wchodzą
do powszechnego odbioru. Tak właśnie jest ze zdaniem Fryderyka Nietzschego:
„Ulubieńcy bogów umierają młodo”. Nie da się zaprzeczyć, że tak było, jest i
chyba nadal będzie, bo każda chyba epoka ma swojego „wybrańca bogów”, człowieka
obdarzonego tak wielką wrażliwością, że aż nieradzącego sobie z życiem i to
życie kończącego, niestety, bardzo młodo, a przy tym najczęściej tragicznie.
Tak też było i z PRL-em, na którego firmamencie rozbłysło wiele gwiazd, by
równie szybko zgasnąć. Nie wszystkie zgasły tak do końca, bo ciągle się o nich
pamięta, ale nazwiska innych już uleciały... Jednych i drugich wspomina
Sławomir Koper w „Straconym pokoleniu PRL”.
Szczególny typ wrażliwości, niewytrzymujący konfrontacji z
prawdziwym życiem, pojawiał się w środowisku poetów. Za takiego człowieka
uchodzi Edward Stachura, który dla wielu po dziś dzień jest absolutnym mistrzem
i fenomenem. I nawet jeśli początkowo kontaktu z rzeczywistością nie tracił,
oddając się zawodowej grze w pokera, to z czasem przyszła depresja, bezsenność,
szpital psychiatryczny, a wreszcie samobójstwo. Stanisław Grochowiak z kolei
„utrzymywał swoją liczną rodzinę z poezji, nie miał poważniejszych konfliktów z
władzami, był doceniany i odpowiednio promowany. Jednak nie potrafił poradzić
sobie z własnym życiem, które zostało drastycznie skrócone przez uzależnienie
od alkoholu. Zmarł na marskość wątroby w wielu zaledwie 42 lat” (str. 204). I
wreszcie trochę już zapomniany (a przynajmniej mnie nieznany) Ryszard
Milczewski-Bruno, przyjaciel Stachury, „wielbiciel polskiej prowincji” i
„smakosz Polski powiatowej”, który „nie miał w zwyczaju wylewać za kołnierz, a
najbardziej gustował w typowo proletariackich trunkach” (str. 176). Możliwe, że
w jego przypadku „uznanie i wyróżnienia przyszły zbyt późno. Bruno był już w
tym czasie uzależniony od alkoholu i chyba niczego nie chciał zmieniać w swoim
dotychczasowym życiu” (str. 189), które skończyło się, gdy miał lat 39. W
literaturę poszedł także Andrzej Brycht, uznawany za „największego zabijakę”, a
zarazem „za najzdolniejszego prozaika swojego pokolenia” (str. 48). Mówiono o
nim, że jest następcą Marka Hłaski (również przedstawiciela pokolenia
straconego). Doczekał się sukcesów wydawniczych, z czasem wyjątkowo przypadły
mu do gustu splendory i współpraca z władzą, co jednak dobrze się nie
skończyło.
Człowiekiem renesansu nazywano krakowskiego artystę,
Wiesława Dymnego, który zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. „Był
osobowością wymykającą się wszelkim klasyfikacjom i twórcą jedynym w swoim
rodzaju (...). Był bowiem niezwykle i wszechstronnie uzdolniony, ale tak
naprawdę niewiele po nim zostało” (str. 248). Jedyna kobieta w tym gronie to
Teresa Tuszyńska, aktorka i modelka Mody Polskiej, obdarzona i talentem, i
trudnym charakterem, a przy tym chyba za bardzo lubiąca się zabawić, a przecież
były to czasy, gdy okazji i towarzystwa nie brakowało...
Nie będę zaprzeczać, że najbardziej podobały mi się
rozdziały poświęcone osobom, które czas pokrył kurzem niepamięci.
Milczewski-Bruno, Tuszyńska, Brycht, Dymny (znany mi tylko jako pierwszy mąż
Anny Dymnej) – dobrze było czegoś się o nich dowiedzieć. Jednak wszyscy
bohaterowie w charakterystykę straconego pokolenia wpisali się, niestety,
idealnie. Albo odchodzili młodo, albo żyli dłużej, ale nie potrafi się uporać z
samym sobą i w pełni czerpać ze swojego daru. Cieszę się, że Sławomir Koper przybliżył
ich sylwetki, a jeszcze bardziej mam nadzieję, że spełni swoją obietnicę i
skoncentruje się kiedyś na tych całkowicie zapomnianych postaciach, które
niegdyś potrafiły ekscytować, a potem zniknęły ze świadomości.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Chętnie przeczytam. Faktycznie coś w tym jest. Cybulski mieszkał kilka lat w moim mieście, skończył tu gimnazjum, mieszkał w kamienicy mojej babci, a gdyby nie nazwanie kina: ,,Kino Zbyszek" nikt by o nim już tutaj nie pamiętał, w książkach o moim mieście go nie ma, nie wisi tablica na jego starym domu, ani nawet mały pomnik obok szkoły, szkoda. Kino niedługo upadnie i pamięć o Zbyszku całkiem zaginie..
OdpowiedzUsuńU mnie też kino się tak nazywa, ale ciekawe, czy jakby zapytać mieszkańców miasta o patrona, to potrafiliby powiedzieć o nim coś więcej. Raczej wątpię...
UsuńKsiążka nie dla mnie, ale mam już potencjalnego czytelnika zainteresowanego tą pozycją.
OdpowiedzUsuńPolecaj z pełnym przekonaniem:)
UsuńChętnie bym przeczytała więc poszukam w bibliotece, gdyż te osoby kojarzą się bardzo z moją młodością i życie np. Zbyszka Cybulskiego interesowało mnie wówczas bardzo....
OdpowiedzUsuńTo tym bardziej jest to książka dla Ciebie idealna:)
UsuńPrzekaz tej książki jest trochę smutny. Ale z chęcią poczytałabym np. o Cybulskim. Poza tym polecę ten tytuł mojemu koledze.
OdpowiedzUsuńZgadza się, jest smutny.
UsuńFajna książka i nie powtarzała się autor tym razem. A i w nowej zapowiadają się nowi bohaterowie, dotąd nie opisywani, więc będzie dobrą lekturą.
OdpowiedzUsuńNa to właśnie liczę:)
UsuńWidziałam tę książkę ostatnio w księgarni, ale tytuł nie zwrócił mojej uwagi. Teraz już wiem, że chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńSpokojnie możesz dać jej szansę:)
UsuńCałkiem trafnie to podsumowałaś:)
OdpowiedzUsuńCiekawy artykuł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń