poniedziałek, 19 września 2016

Witold Szabłowski "Sprawiedliwi zdrajcy"



Witold Szabłowski „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, Znak 2016, ISBN 978-83-240-4318-7, stron 384

Gdy zobaczyłam zapowiedź tej książki, nie było nawet sekundy zawahania, a jedynie natychmiastowa, niezbita pewność: tę publikację na pewno muszę przeczytać. Gdyby jednak skonkretyzować, skąd wzięło się to niezachwiane przekonanie, powiedziałabym, po pierwsze, że z tematu tej książki, bo o rzezi wołyńskiej nic jeszcze nie czytałam (pomijając powieść Adriana Grzegorzewskiego „Czas tęsknoty”, ale teraz mam na myśli książki popularno-naukowe czy reportaże, a w każdym razie nie te beletrystyczne), a to przecież nasza historia, i to ta najboleśniejsza, wypada więc wiedzieć o niej coś więcej. Po drugie, nazwisko autora. Witolda Szabłowskiego miałam okazję poznać dzięki książce, którą napisał wespół z żoną, Izabelą Meyzą, pt. „Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem”. Rozrzut tematyczny i gatunkowy tych dwóch utworów całkiem spory, ale wiedziałam, że Szabłowski pisze świetnie, więc sprawdzi się w każdym reportażu. I nie wiem wprawdzie, co jeszcze autor ma w zanadrzu oraz czy i jakie książki panuje, ale „Sprawiedliwi zdrajcy” to będzie bez wątpienia jedno z jego najlepszych dzieł. A dla mnie – jedna z największych perełek literackich tego roku (choć słowo „perełka” w tym kontekście jakoś mi nie leży).

Wołyń przed wybuchem II wojny światowej jawi się jako kraina sielska, gdzie ludzie żyli w zgodzie z naturą i z innymi ludźmi. Mnie kojarzy się z ciepłym latem, gdzie w dzień pracuje się na polu, a wieczorem siedzi w sadzie i słucha trzmieli, spaceruje nad rzeką albo bawi się na wiejskiej zabawie. Tam pokojowo współistnieli Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Ale tak jak przed 1939 r. była to ziemia piękna i harmonijna, tak wraz z nastaniem okupacji hitlerowskiej i sowieckiej, zaczęła spływać krwią. Ukraińcy chcieli własnego państwa, a drogę do niego widzieli przede wszystkim w fizycznym wyeliminowaniu Polaków. Prawdziwa rzeź miała miejsce latem 1943 r. Ludność ukraińska podzieliła się na tych nacjonalistów, którzy mordowali oraz tych, dla których ważniejsze było pozostać człowiekiem. Ci drudzy ratowali Polaków, ukrywając ich w schowkach, na strychach, w piwnicach; budując dla nich leśne bunkry; dostarczając im jedzenie. I to właśnie o nich pyta Witold Szabłowski, a książka jest świadectwem jego wypraw na Ukrainę w poszukiwaniu ostatnich świadków rzezi wołyńskiej.

Ta książka zrodziła we mnie swego rodzaju rozdarcie. Bo tak: czyta się ją znakomicie, chłonie się całym sobą każde jedno słowo i obraz, jaki za sobą niesie, ale z drugiej strony daje ona ładunek tylu naprawdę trudnych emocji, że w niektórych momentach zwyczajnie nie dawałam rady i musiałam robić przerwy. Tak generalnie rzecz ujmując, to miała być chyba książka o tych dobrych, którzy ratowali, ale nie da się przecież o nich napisać, nie wspominając o tym, przed czym i kim ratowali. Pewnie nie taki był główny cel dziennikarza, ale mnie osobiście często przytłaczało to zło, które panoszyło się na kartach książki, tak jak zapanowało w miasteczkach i wsiach Wołynia w 1943 r. Słabo robiło mi się przy fragmentach opisujących krzywdę zadawaną dzieciom, szczególnie tym najmłodszym, ledwie niemowlętom. Nie mogłam zrozumieć, jak można było zamordować własną żoną tylko dlatego, że miała narodowość polską. Zszokowała mnie historia Trupiego Pola czy scena, gdy tłumaczono, że jak tylko pojawią się oprawcy trzeba biec, uciekać – bo lepiej dostać kulę w biegu, niż dać się torturować, pozwolić na obcinanie kolejno poszczególnych części ciała...

To jest opowieść, którą można traktować uniwersalnie jako historię o skali zła, jakie potrafi opętać ludzi, ale i o sile dobra, która pozwala zachować człowieczeństwo. Ale ja właśnie nie chcę traktować jej uniwersalnie i ogólnie, chcę raczej zapamiętać poszczególne życiorysy, sylwetki tych, którzy nie wyobrażali sobie podnieść siekiery, kosy czy innego rodzaju broni na sąsiada. Więc choć „Sprawiedliwi zdrajcy” nie są książką, którą można ot, tak, odłożyć na półkę, bo nie da się tak łatwo otrząsnąć z tylu emocji i usunąć z myśli niektórych obrazów, to jednocześnie jest ona jedną z tych, do których naprawdę warto wrócić i wiem, że jeszcze to kiedyś zrobię. Witoldowi Szabłowskiemu dziękuję za tak cenną lekturę.

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak. 

http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,10304,Sprawiedliwi-zdrajcy-Sasiedzi-z-Wolynia


7 komentarzy:

  1. Na mnie takie wrażenie zrobiła powieść Srokowskiego "Nienawiść". Wstrząsająca tym bardziej, że oparta na faktach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko, co na faktach, robi piorunujące wrażenie.

      Usuń
  2. Mnie takie książki zawsze wstrząsają. To straszne, do czego zdolny jest człowiek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze, że nawet jeśli jest się przekonanym, że czytało się już o wszelkich możliwych potwornościach, to i tak zawsze znajdzie się coś, co i tak człowiekiem wstrząśnie...

      Usuń
  3. Jeden z tematów na którego punkcie mam obsesję. Muszę poszukać w księgarni.
    Pozdrawiam i polecam "Wołyń we krwi 1943" J. Wieliczka-Szarkowa.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.