Liliana Fabisińska „Weranda na Czarcim Cyplu”, Filia 2016,
ISBN 978-83-8075-145-3, stron 472. Premiera 14.09.2016.
Ścieżki Natalii i Niny po raz pierwszy skrzyżowały się w
sanatorium w Ciechocinku. Po początkowych sprzeciwach Niny wobec starszej
towarzyszki kuracji, kobiety połączyła przyjaźń, uwielbienie dla psa Maksa oraz
skłonność do wpadania w tarapaty. Z uzdrowiska każda wróciła do własnego życia.
Natalia znów otworzyła drzwi swojego zakładu fotograficznego „Mewa”, tyle że
coraz częściej świeci on pustkami. Mieszkańcom Helu wyjątkowo mocno nie leży
fakt, iż Natalia układa sobie życie z żeglarzem Wiktorem – w jej wieku mini,
czerwona szminka oraz pocałunki w miejscach publicznych, doprawdy, toż to nie
uchodzi. Nina znów skupia się na swojej firmie, SIS-4, i zabieganiu o nowe
kontrakty. Choć bardzo chce zapomnieć o niedoszłym ślubie z Maksem, nie może,
bo utrudnia jej to suknia ślubna, wracająca do jej szafy jak bumerang. Gdy były
narzeczony wreszcie się z nią kontaktuje, jego słowa wytrącają dziewczynę z
jako takiej równowagi. Jakby tego było mało, w życiu jej i Natalii znowu
zaczyna pachnieć kryminałem, gdy stają się podejrzane o morderstwo. Jedyna
nadzieja w Baltazarze Szprocie, policjancie, który już raz przekonał się, na co
stać obie kobiety.
Odniosłam wrażenie, że „Weranda...” bardziej koncentruje się
na Natalii. I bardzo dobrze, moim zdaniem. Współczesna literatura obyczajowa ma
najczęściej za bohaterki kobiety młode, stojące u progu dorosłego, prawdziwego
życia, albo takie, które już coś przeżyły, ale ich metryka ciągle jeszcze
pozwala im zaliczać się do tych młodych. Osobiście rzadko trafiam na fabuły,
które dają głos kobietom w wieku 60 albo nawet 70 +, ale nie traktują ich jako
tło dla, przykładowo, dzieci czy wnuków, lecz pokazują, że ich codzienność może
być wypełniona po brzegi, że nic się nie kończy, nawet jeśli przekracza się
kolejne progi czasowe. Fabisińska postawiła na taką właśnie bohaterkę, czego
początki mieliśmy już w „Sanatorium” – mądrą, doświadczoną, ale ciągle pełną
radości życia i świeżości, młodszą duchem nawet od Niny. I dlatego tak bardzo
Natalii kibicowałam, a jednocześnie białej gorączki dostawałam, gdy widziałam,
co ją spotyka. Mało co tak mnie irytuje, jak sytuacje, gdy inni nie tylko
interesują się moim życiem, ale jeszcze próbują o nim decydować, wpływać na
nie, wymuszać określone postępowanie. Ze strony tych innych zawsze towarzyszy
temu jakaś obłuda, hipokryzja. Na szczęście Natalia ma twardy charakter i nie
jest łatwo ją złamać. Pisarka pokazała jednak, na przykładzie tej małej
społeczności, że chyba nie do końca jesteśmy gotowi rezygnować ze stereotypów w
naszym myśleniu. Dla większości kobieta po siedemdziesiątce to najczęściej
babcia, która powinna opiekować się wnukami, ale na pewno nie osoba, które jest
pochłonięta swoimi pasjami, chce np. ukończyć doktorat, a już broń Boże ktoś,
kto uprawia seks i cieszy się udanym życiem miłosnym – zgroza i bezeceństwo.
Dobrze, że wreszcie znalazł się ktoś, kto zauważył potrzeby kobiet także w tym
wieku późniejszym i o nich napisał.
Tak jak wspomniałam, ten wątek wydał mi się najistotniejszy,
ale podobnie jak w pierwszej części, teraz również pisarka zafundowała nam
zagadkę kryminalną, która wiąże się z tym, czym na co dzień ekscytuje się
Natalia, czyli sztuką i botaniką. Szczerze muszę przyznać, że byłam bardzo
zaskoczona wnioskami, do których dochodziła pani Burska i ostatecznym
rozstrzygnięciem. Tym większe brawa dla autorki za tak niecodzienny pomysł i
rozwiązanie. Nie można również zapominać o dwóch ważnych elementach, które biją
z każdej strony „Werandy...” i decydują o jej odbiorze – o poczuciu humoru (a
miejscami także ironii) oraz o cieple, jakie daje przyjaźń bohaterek i wsparcie
ich najbliższych. To wszystko sprawia, że powieść Liliany Fabisińskiej staje
się takim balsamem dla duszy, bo zapewnia nie tylko wyśmienitą rozrywkę, ale i
garść refleksji. Czy można chcieć czegoś więcej? Chyba tylko jak najszybszej
premiery trzeciego tomu – „Zielarnio nad Sekwaną”, czekam.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Filia
oraz Ona Czyta.
U mnie też wczoraj poszła recenzja :) Świetna książka! Boska po prostu! Nie mogę się doczekać 3 tomu... tyle tajemnic do wyjaśnienia
OdpowiedzUsuńCzytałam Twój tekst:) Musimy razem wypatrywać daty premiery;)
Usuń:) założymy kółko "poszukiwaczek nieustalonej daty" :)
UsuńŚwietna nazwa:)
UsuńNa razie muszę spasować, gdyż mam teraz inne plany czytelnicze.
OdpowiedzUsuńAle może kiedyś się uda:)
UsuńMało siedzę w literaturze obyczajowej, ale faktycznie - starsze panie są zwykle dodatkiem do fabuły, a trochę szkoda.
OdpowiedzUsuńNawet nie trochę, bardzo szkoda, dobrze, że Fabisińska nadrabia:)
UsuńOkładka jest cudowna!! Ja chcę!!!
OdpowiedzUsuńPrawda? Ja się w niej zakochałam od pierwszego wejrzenia:)
UsuńBardzo podoba mi się nazwa "Czarci Cypel". Mam wielką ochotę na tę książkę.
OdpowiedzUsuńA jeszcze fajniejsze jest to, co autorka na jego temat wymyśliła:)
UsuńPierwszy tom biorę do sanatorium, tytuł zobowiązuje do czytania w odpowiednim miejscu, a drugiego nie mam jeszcze.
OdpowiedzUsuńAle takich "wrażeń", jakich doznały bohaterki w pierwszym tomie w powieściowym sanatorium, to ja Ci nie życzę;)
UsuńOstatnio gustuję w takich obyczajówkach, więc z chęcią się zapoznam ;)
OdpowiedzUsuńPolecam gorąco:)
Usuń