Witold Szabłowski „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z
Wołynia”, Znak 2016, ISBN 978-83-240-4318-7, stron 384
Gdy zobaczyłam zapowiedź tej książki, nie było nawet sekundy
zawahania, a jedynie natychmiastowa, niezbita pewność: tę publikację na pewno
muszę przeczytać. Gdyby jednak skonkretyzować, skąd wzięło się to niezachwiane
przekonanie, powiedziałabym, po pierwsze, że z tematu tej książki, bo o rzezi
wołyńskiej nic jeszcze nie czytałam (pomijając powieść Adriana Grzegorzewskiego
„Czas tęsknoty”, ale teraz mam na myśli książki popularno-naukowe czy
reportaże, a w każdym razie nie te beletrystyczne), a to przecież nasza
historia, i to ta najboleśniejsza, wypada więc wiedzieć o niej coś więcej. Po
drugie, nazwisko autora. Witolda Szabłowskiego miałam okazję poznać dzięki
książce, którą napisał wespół z żoną, Izabelą Meyzą, pt. „Nasz mały PRL. Pół
roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem”. Rozrzut tematyczny i gatunkowy tych
dwóch utworów całkiem spory, ale wiedziałam, że Szabłowski pisze świetnie, więc
sprawdzi się w każdym reportażu. I nie wiem wprawdzie, co jeszcze autor ma w
zanadrzu oraz czy i jakie książki panuje, ale „Sprawiedliwi zdrajcy” to będzie
bez wątpienia jedno z jego najlepszych dzieł. A dla mnie – jedna z największych
perełek literackich tego roku (choć słowo „perełka” w tym kontekście jakoś mi
nie leży).
Ta książka zrodziła we mnie swego rodzaju rozdarcie. Bo tak:
czyta się ją znakomicie, chłonie się całym sobą każde jedno słowo i obraz, jaki
za sobą niesie, ale z drugiej strony daje ona ładunek tylu naprawdę trudnych
emocji, że w niektórych momentach zwyczajnie nie dawałam rady i musiałam robić
przerwy. Tak generalnie rzecz ujmując, to miała być chyba książka o tych
dobrych, którzy ratowali, ale nie da się przecież o nich napisać, nie
wspominając o tym, przed czym i kim ratowali. Pewnie nie taki był główny
cel dziennikarza, ale mnie osobiście często przytłaczało to zło, które
panoszyło się na kartach książki, tak jak zapanowało w miasteczkach i wsiach Wołynia
w 1943 r. Słabo robiło mi się przy fragmentach opisujących krzywdę zadawaną
dzieciom, szczególnie tym najmłodszym, ledwie niemowlętom. Nie mogłam
zrozumieć, jak można było zamordować własną żoną tylko dlatego, że miała
narodowość polską. Zszokowała mnie historia Trupiego Pola czy scena, gdy
tłumaczono, że jak tylko pojawią się oprawcy trzeba biec, uciekać – bo lepiej
dostać kulę w biegu, niż dać się torturować, pozwolić na obcinanie kolejno
poszczególnych części ciała...
To jest opowieść, którą można traktować uniwersalnie jako
historię o skali zła, jakie potrafi opętać ludzi, ale i o sile dobra, która
pozwala zachować człowieczeństwo. Ale ja właśnie nie chcę traktować jej
uniwersalnie i ogólnie, chcę raczej zapamiętać poszczególne życiorysy, sylwetki
tych, którzy nie wyobrażali sobie podnieść siekiery, kosy czy innego rodzaju
broni na sąsiada. Więc choć „Sprawiedliwi zdrajcy” nie są książką, którą można
ot, tak, odłożyć na półkę, bo nie da się tak łatwo otrząsnąć z tylu emocji i
usunąć z myśli niektórych obrazów, to jednocześnie jest ona jedną z tych, do
których naprawdę warto wrócić i wiem, że jeszcze to kiedyś zrobię. Witoldowi
Szabłowskiemu dziękuję za tak cenną lekturę.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.
Na mnie takie wrażenie zrobiła powieść Srokowskiego "Nienawiść". Wstrząsająca tym bardziej, że oparta na faktach.
OdpowiedzUsuńWszystko, co na faktach, robi piorunujące wrażenie.
UsuńMnie takie książki zawsze wstrząsają. To straszne, do czego zdolny jest człowiek...
OdpowiedzUsuńNajgorsze, że nawet jeśli jest się przekonanym, że czytało się już o wszelkich możliwych potwornościach, to i tak zawsze znajdzie się coś, co i tak człowiekiem wstrząśnie...
UsuńCiężki kaliber...
OdpowiedzUsuńCiężki, ale literacko - mistrzowski.
UsuńJeden z tematów na którego punkcie mam obsesję. Muszę poszukać w księgarni.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i polecam "Wołyń we krwi 1943" J. Wieliczka-Szarkowa.