Natasza Socha, Magdalena Witkiewicz „Awaria małżeńska”,
Filia 2016, ISBN 978-83-8075-065-4, stron 376
Ostatnio zawiesiłam się wzrokiem i myślą nad jedną reklamą.
Widzimy zawiedzione dzieci, które patrzą na całkowicie spalone tosty, w jakimś
biurze wszystko się wali (był jeszcze jeden obraz, ale już nie pamiętam), bo
mama (i pracownik) zachorowała. Ale oczywiście jest rozwiązanie, jedna dawka
magicznego specyfiku i mama jest jak nowo narodzona, od razu wraca do życia.
Wniosek, jaki się nasuwa, jest jeden: kobieta nie może sobie po prostu
pochorować, bez niej wszystko się sypie, jest zwyczajnie niezastąpiona.
Wychodzi na to, że choroba matki i żony jest prawdziwym domowym kataklizmem. I
taki właśnie spotyka bohaterów powieści dwóch wspaniałych pisarek: Nataszy
Sochy i Magdaleny Witkiewicz.
Natasza Socha i Magdalena Witkiewicz dały się już poznać nie
tylko jako autorki obdarzone gigantycznym poczuciem humoru, ale także jako
znakomite obserwatorki rzeczywistości i znawczynie ludzkiej psychiki (wiem,
powtarzam się, piszę o tym przy okazji każdej książki Witkiewicz, ale cóż
poradzić, jak za każdym razem tak dobitnie daje ona temu wyraz?). Taka też jest
„Awaria małżeńska” – to powieść wysoce rozrywkowa, która jednak ma głębsze
przesłanie skłaniające do refleksji. Bo wiecie, perypetie Wiśniewskiego i
Mazurkiewicza są niesamowicie zabawne, ale kryje się za nimi coś więcej – myśl,
że czasem tatusiowie zupełnie nie są zaangażowani w wychowywanie własnych
dzieci, z różnych powodów: bo praca, bo inne własne aktywności, bo żonom jest
łatwiej trzymać wszystko w kupie, bo często one same nie dają im się wykazać.
To, co początkowi jawi się jako klęska, może być dla takich ojców szansą na to,
by faktycznie się nimi stali, by nie byli nimi tylko z nazwy, by wkroczyli
naprawdę w świat swoich dzieci. I by jednocześnie docenili swoje małżonki, by
się przekonali na własnej skórze, ile one tak naprawdę robią. Z tym wiąże się
też druga kwestia poruszona przez pisarki: to, jak łatwo w codziennym
zagonieniu, kieracie obowiązków, zagubić coś, co dwójkę najbliższych sobie
ludzi kiedyś połączyło. Życie pędzi naprzód nieubłaganie i czasem zwyczajnie
brakuje już sił, by pielęgnować damsko-męską relację. A czasem wystarczy ją
tylko lekko otrzepać z kurzu i zapomnienia, odświeżyć.
Magdalena Witkiewicz doprowadza mnie ostatnio do płaczu.
Przy lekturze „Po prostu bądź” płakałam z żalu, smutku i ze wzruszenia. Nad
„Awarią małżeńską” – także dzięki wyczuwalnemu pazurowi Nataszy Sochy –
płakałam ze śmiechu. Wizja żarówiasto różowych rajstopek w małe czarne czaszki,
jakie na rozpoczęcie roku szkolnego założyła Emilka; piosenki ludowe i
religijne, jakie zaśpiewał Bruno; obecność Dżesiki czy obsesje babci Jadzi – to
tylko niektóre epizody, które wzbudziły we mnie nieopanowany chichot, choć tak
po prawdzie to wszystkie sceny zaliczam do ulubionych. Cała fabuła jest po
prostu fenomenalna!
„Awaria małżeńska” jest jedną z tych książek, które zaraz po
skończeniu chciałoby się przeczytać jeszcze raz. Niech to będzie jej najlepszą
rekomendacją. Gorąco namawiam do lektury, nie odmawiajcie sobie tak przedniej
rozrywki. A po cichu zdradzę Wam, jakie mam marzenie: chciałabym, żeby Natasza
Socha i Magdalena Witkiewicz jeszcze coś razem napisały. Każda z nich ma
nieograniczony potencjał, ale razem tworzą mistrzowski duet.
Książkę mam na półce, więc jak znajdę chwilę wolnego to na pewno po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńNie zawiedziesz się, mówię Ci;)
UsuńA ja aż tak nie chichotałam, chyba zbyt dobrze się nastawiłam do tej książki, oczekując salw śmiechu co i rusz. Wybuchy śmiechu miałam przy poprzednich książkach pani Magdy, zawsze były 2-3 sceny, które rozkładały mnie na łopatki, ale tym razem był tylko uśmiech pod nosem.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze jednak, że ten uśmiech był:)
UsuńSłyszałam niejednokrotnie, że jest genialna. Muszę ją w końcu przeczytać! :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie, słowa zachwytu nad nią w pełni zasłużone:)
UsuńZdecydowanie podpisuję się pod Twoją myślą z ostatniego akapitu - dokładnie tak się czułam po skończeniu lektury: "Ja chcę jeszcze raz!" Bawiłam się świetnie.
OdpowiedzUsuńSuper, że mamy takie samo zdanie:)
UsuńWspaniała lektura! Trochę żałuję, że mam ją już za sobą. Zazdroszczę osobom, które jeszcze jej nie czytały :)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, z jednej strony fajnie, że się ją przeczytało, a z drugiej chciałoby się znów mieć przed sobą ten pierwszy raz;)
UsuńRewelacyjna powieść. Cieszę się, że Tobie również się podobała. Nie mogło być inaczej.
OdpowiedzUsuńOtóż to, nie mogło być inaczej;)
UsuńOch, nie mogę doczekać się tej lektury! Każda kolejna pozytywna recenzja sprawia, że nabieram coraz większej ochoty na "Awarię małżeńską".
OdpowiedzUsuńMusisz więc coś z tym w końcu zrobić;)
UsuńCoraz bardziej nie mogę doczekać się tej lektury :)
OdpowiedzUsuńOby więc udało Ci się ją szybko dorwać w swoje łapki;)
UsuńSkoro tak polecasz, to muszę zapisać sobie tytuł :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie, nie pożałujesz:)
UsuńTwórczości pani Sochy nie znam, natomiast pani Witkiewicz jakoś nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia jedyną jej powieścią, którą przeczytałam, tj."Szkołą żon".
OdpowiedzUsuńOd "Szkoły żon" trochę czasu już minęło, może powinnaś dać jej drugą szansę?
Usuń