środa, 2 marca 2016

Karina Bonowicz "I tu jest bies pogrzebany"



Karina Bonowicz „I tu jest bies pogrzebany”, Czwarta Strona 2016, ISBN 978-83-7976-373-3, stron 288

Eugeniusz jest właścicielem zakładu pogrzebowego. W mieście ma konkurenta, zwanego przez całą rodzinę Tłustym Albertem. Na szczęście kryzys, który pojawił się ostatnio w branży, dotyka ich obu w tym samym stopniu – obaj mają równie mało „klientów”: co ci ludzie tak kurczowo się tego życia trzymają?! Eugeniusz ma dwie córki. Maria wykłada na uniwersytecie, ale jej największym zmartwieniem jest to, że się starzeje, w końcu niedługo z przodu będzie już miała trójkę, więc jeszcze tylko moment i na starość nie będzie miał jej kto podać szklanki wody. A już na pewno nie może w tym względzie liczyć na Edwarda, męża swojego, autora romansów, w których zaczytują się kucharki, a nawet, jak się przekonała niedawno, aptekarki. Maria zupełnie tego nie rozumie, tak jak nie rozumie tego sam Edward, bo przecież kobiety to istoty niezrozumiałe. Druga córka Eugeniusza, Nina, jest stałą pacjentką doktora Jakuba – który sam powinien zostać czyimś pacjentem, skoro od dłuższego czasu w ogóle nie śpi – bo tak generalnie, to jest jej wszystko, ma każdą możliwą chorobę, a lustro w jej łazience przesłania coraz dłuższa lista leków...

Ma Karina Bonowicz rozrzut. Jej pierwsza powieść toczyła się w środowisku nauczycieli i ogólnie w szkole, w drugiej zaglądamy za kulisy działalności... zakładu pogrzebowego. Nieźle, prawda? W „Pierwszych kotach robaczywkach” najbardziej wyrazistą bohaterką była Ida, mnie podobała się także lekko szalona Ada, ale ogólnie nikomu z tej barwnej galerii postaci niczego nie brakowało. Podobnie jest w jej drugiej książce z gatunku beletrystyki – Bonowicz znów poszła na całość i zaszalała z typami osobowości zapełniającymi karty powieści. Każda z nich jest mocno „jakaś”, przy czym objawia się to - u każdej innym - pewnym skrzywieniem, paranoją bądź neurozą. Że Eugeniusz chce, żeby ludzie umierali, to jeszcze można zrozumieć, w końcu ma taką, a nie inna firmę, a zarabiać by się chciało (chciałoby się także mieć co zostawić po sobie dzieciom). Ale już jego córki... Maria z tą obsesją na punkcie upływu czasu, ten pierwszy siwy włos przed trzydziestką – toż to zgroza. Choć Maria i tak nie przebija Niny – ta, gdy tylko dowiaduje się, na co cierpiał kolejny chowany przez nich nieboszczyk, zaraz nabiera przekonania, że ona też na pewno to ma, czas więc się zbadać. Trzeba przyznać, że ta postać wyszła pisarce pierwszorzędnie i jak dla mnie, jest ona najjaśniejszym punktem fabuły.

Przyznaję, że trochę bardziej liczyłam na interakcję między wszystkimi bohaterami – ta pojawia się dopiero pod koniec. Zasugerowałam się opisem i myślałam, że autorka pójdzie w kierunku jakiegoś wątku kryminalnego albo chociaż sensacyjnego. Tego trochę mi zabrakło, ale to może być uczucie czysto subiektywne, wynikające z nastawienia na coś konkretnego (mój błąd, miałam już tego nie robić).

W przypadku pierwszej książki Bonowicz doczepiłam się słów pisanych dużymi literami; uznałam wtedy, że mogłaby autorka więcej wiary pokładać w inteligencję czytelnika, który sam dostrzeże ironię, nie trzeba mu jej aż tak pchać przed oczy. Ale biorąc pod uwagę fakt, że w „I tu jest bies...” jest taka sama sytuacja, tylko tych wersalików jest mniej, należy chyba uznać, że to po prostu znak rozpoznawczy pisarki i się z tym pogodzić.  

Bo co jak co, ale posługiwać się ironią to Karina Bonowicz potrafi. Ta powieść wręcz ocieka sarkazmem i to właśnie na jego tle pojawiają się wszelkie elementy komiczne. Nie wiem, może mam obecnie jakiś ponury nastrój, bo nie płakałam ze śmiechu, ale uśmiechałam się pod nosem i ogólnie dobrze się bawiłam. Bonowicz postawiła na specyficzne środowisko akcji (choć nie w jakiś kontrowersyjny sposób); swoje postaci przerysowała; do tego dołożyła sporą dawkę przemyśleń o życiu, szczególnie o relacjach damsko-męskich, i w ten sposób osiągnęła całkiem fajny rezultat, czyli lekką powieść rozrywkową. Jeśli lubicie czarne komedie, to „I tu jest bies pogrzebany” jest czymś w sam raz dla Was. 

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona. 

http://czwartastrona.pl/

12 komentarzy:

  1. Ja na nic się nie nastawiałam i być może dlatego tak entuzjastycznie odebrałam tę książkę. Po prostu czysta rozrywka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak ją należy potraktować, w kategoriach rozrywkowych. Sama nie wiem, skąd to nastawienie, tyle razy już sobie mówiłam, że koniec z tym. I dalej to robię;)

      Usuń
  2. Ok, to już wiem na co się nie nastawiać. A tak poza tym - liczę na dobrą zabawę. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawi mnie ta książka. A z tym nastawieniem tak bywa, przeczytasz blurb, opinie i wyrabiasz swoje zdanie nawet mimowolnie, a potem bywa różnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, a najczęściej idzie to nie w tym kierunku, w którym by się chciało;)

      Usuń
  4. Nie łatwo jest umiejętnie stosować ironię. Będę miała tę książkę na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy tylko przeczytałam opis na stronie Czwartej Strony wiedziałam, że to coś dla mnie. Jednak martwi mnie wspomniany przez Ciebie brak interakcji między bohaterami. Nastawiłam się na jakieś komiczne sytuacje z udziałem postaci i teraz się zastanawiam, czy to tam znajdę..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod sam koniec ten element się pojawia, ale też liczyłam na więcej w tym zakresie.

      Usuń
  6. Czytałam "Pierwsze koty robaczywki" tej autorki i mi się podobały. Na półce stoi ta książka, więc na pewno się z nią zapoznam :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.