sobota, 20 września 2014

Michele Zackheim "Ostatni pociąg do Paryża"


Michele Zackheim „Ostatni pociąg do Paryża”, Imprint / PWN 2014, ISBN 978-83-7705-645-5, stron 320

Rose Manon jest jedynaczką, której rodzice raczej nie rozpieszczają. Ojciec pije, wpadając czasem w alkoholowe ciągi; z matką dziewczyna ma relacje chłodne, od jednego niefortunnego wydarzenia, które już na zawsze położyło się między nimi cieniem. Rose, wyprowadzając się z domu, chce od niej uciec. Opuszcza Nevadę, choć ta na zawsze już w niej zostanie, i poprzez Nowy Jork trafia do Paryża oraz Berlina. To właśnie z tych miast będzie nadawać swoją korespondencję. A pisać, niestety, będzie miała o czym, bo nastały niełatwe czasy. W Niemczech do władzy doszedł Hitler i rozpoczęła się nagonka na Żydów. Rose sama także może być w niebezpieczeństwie, bo to po matce właśnie ma żydowskie korzenie. 

Życie prywatne Rose splata się z zawodowym. Od szefa dostaje zlecenie napisania artykułu o swojej zaginionej kuzynce, Stelli. Rose pozna też smak prawdziwej miłości – w jej życie wkracza Leon, Żyd zajmujący się grawerstwem. Dziewczyna nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, co tak naprawdę robi Leon. A prześladowania wokół nich zataczają coraz szersze kręgi i groza zbliżającej się eskalacji konfliktu narasta...

Okładka. Integralna część książki, która czasem decyduje o sięgnięciu po daną pozycję. Wielokrotnie już powtarzałam sobie: „nie oceniaj książki po okładce”, ale nadal to robię, ciągle ma ona duże znaczenie, jak to dla wzrokowca. Oczywiście nie jest tak, że tylko ona ma znaczenie, ale w przypadku „Ostatniego pociągu do Paryża” to okładka zdecydowała. To ona mnie zauroczyła, przemówiła do mnie całkowicie. Dopiero za nią poszedł opis fabuły i uznałam, że to będzie powieść skrojona w sam raz dla mnie. Z żalem przyznaję, że tym razem intuicja mnie zawiodła. Zbyt wielkie nadzieje położyłam w dziele autorstwa Michele Zackheim, amerykańskiej pisarki i artystki. Zastrzeżenia główne są dwa i to one sprawiły, że odbiór oraz ocena całokształtu jest taka, jaka jest.

Chaos, to moje podstawowe wrażenie, jakie wyniosłam z lektury. Narrację stanowią wspomnienia Rose – staruszki, która dostaje kufer z pamiątkami i rzeczami osobistymi, przechowywany dla niej w archiwum redakcji. Pod ich wpływem wraca pamięcią do swojej młodości i tych najważniejszych dla jej istnienia zdarzeń. I tak naprawdę w pewnym momencie zupełnie się zgubiłam w tych podróżach bohaterki między stolicami Francji i Niemiec, nie uchwyciłam właściwej chronologii i czasem nie wiedziałam, o których latach aktualnie czytam. Takie reminiscencje z przeszłości starszych osób bardzo lubię, ale tutaj zabrakło mi jasnego uporządkowania toku akcji.

Drugie „ale” mam do powierzchowności uczuć, jakie wykreowała Zackheim. Dla mnie wszystkie były ledwie muśnięte, takie płytkie i płaskie, a przecież ta powieść powinna kipieć, aż wrzeć od emocji – w końcu mieliśmy dostać romans w wojennej scenerii, a do tego postać pół-Żydówki w sytuacji zagrożenia. A tak naprawdę zupełnie nie widać siły tej miłości między Rose a Leonem, według mnie ona była letnia – na pewno nie tak wyobrażam sobie wielką namiętność w obliczu tego, że nie wiadomo, czy jutro będzie się żyło. Zakładam, że nie o to autorce chodziło, ale na plan pierwszy wysunął się przede wszystkim egoizm Rose, ciągle było tylko ja, ja, ja. Nie polubiłam jej, nie potrafiłam zaangażować się w pełni w jej losy, ponieważ cały czas jakiś rys jej osobowości mi przeszkadzał. I nie mam nawet chęci zagłębiać się w motywy jej zachowania, bo postawy wobec rodziny też nie rozumiałam. W momencie straty bliskich – ważnych przecież osób – twierdziła, że na żałobę nie ma czasu i przeżyje ją później, tyle że to później nastąpiło już na starość, o ile w ogóle. W moich oczach Rose zupełnie nie przejęła się odejściem w krótkim czasie tylu osób i nie dotknęły ją te śmierci, ważniejsze było dla niej użalanie się nad sobą, niż autentyczny ból i żal. Jeśli chodzi o tę postać, to brakowało mi również położenia mocniejszego akcentu na jej pracę dziennikarską. Skoro możemy przeczytać, że zdobywała coraz większe uznanie i stawała się coraz lepsza w tym, co robiła, to uważam, że powinno to być jakoś dostrzegalne, a nie sprowadzać się jedynie do suchych i lakonicznych komunikatów.

Jest jeszcze jeden problem, na który patrzy się z punktu widzenia polskiej historii i tragedii drugiej wojny światowej w naszym kraju. Wiedząc, jak wyglądały prześladowania Żydów, to miałam wrażenie, że „Ostatni pociąg do Paryża” traktuje chyba nie o tej samej wojnie. Tu nagonka na Żydów, wywózka do obozów, konfiskata majątków oraz odbieranie życia, są opisane tak, jakby były to jakieś jednostkowe przypadki, tak łagodnie, powiedziałabym. Jasne jest, że wydarzenia te przedstawiono z perspektywy amerykańskiej, ale mimo wszystko było to drażniące.

Może zbyt surowo oceniłam powieść Michele Zackheim, może zrobiłam się zbyt wymagająca wobec fabuł historycznych, ale uważam, że czegoś w „Ostatnim pociągu...” zabrakło. Nie przeczę, ta opowieść miała potencjał, tym bardziej że opierała się na prawdziwych wydarzeniach z życia pisarki, ale moim zdaniem nie został on wykorzystany tak, jak na to zasługiwał. Trochę mi przykro, że nie mogę napisać o tej książce w superlatywach, ale braki są zbyt znaczące. 

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Pani Marcie z Domu Wydawniczego PWN.

http://www.dwpwn.pl/

Wyzwanie: „Czytamy książki historyczne”, "Czytamy powieści obyczajowe".

25 komentarzy:

  1. Szkoda, że książka nie spełniła oczekiwań.. Ja na razie nie mam jej w planach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I niewiele stracisz, moim zdaniem.

      Usuń
    2. Czytam, a właściwie męczę tę powieść. Ktoś zachwycony, serdecznie mi ją polecił, wypożyczył własny egz. i nie wypada mi odłożyć, a tak zrobić miałabym ochotę. Do 78 str. nic, dalej ok. 98 str. zaczęło się coś dziać. Co będzie dalej ..... Do końca książki daleko. Szkoda mi tego czasu ..... Ale jestem bez wyjścia.

      Usuń
    3. Czytam, a właściwie męczę tę powieść. Ktoś zachwycony, serdecznie mi ją polecił, wypożyczył własny egz. i nie wypada mi odłożyć, a tak zrobić miałabym ochotę. Do 78 str. nic, dalej ok. 98 str. zaczęło się coś dziać. Co będzie dalej ..... Do końca książki daleko. Szkoda mi tego czasu ..... Ale jestem bez wyjścia.

      Usuń
    4. Ja bym chyba jednak odłożyła, mimo wszystko...

      Usuń
  2. Chaos i płytkość - te słowa chyba najlepiej oddają ducha powieści Zackheim. Hah, poza tym bohaterka nie była pięknością, a z okładki spogląda na nas właśnie ktoś taki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety. I do tego pani z okładki wydaje mi się sympatyczna, czego o Rose powiedzieć się nie da.;)

      Usuń
  3. Nie jesteś pierwszą osobą, która znalazła sporo negatywów w tej książce, dlatego ja jej lekturę odłożę "na kiedyś".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro tak, to jasno widać, że coś jest z nią nie w porządku.

      Usuń
  4. Mimo wszystko chętnie dałabym jej szansę ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że tak, najlepiej przekonać się samemu:)

      Usuń
  5. Nie mam w planach tej pozycji, gdyż przed sobą mam wiele innych powieści do przeczytania, a terminy gonią...Ale musze przyznać, że okładkę ma czarującą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że jest to jedyny element, o którym można tak powiedzieć;)

      Usuń
  6. Taki zarys fabuły i ledwie trzysta stron - to nie mogło się udać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie też się wydaje, że potraktowanie w ten sposób kwestii prześladowania Żydów by mnie irytowało. Ale nie mówię nie, może kiedyś przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie znalazłaby się jakaś inna wartościowsza pozycja z podejściem do tego tematu, ale oczywiście nie chcę zniechęcać.

      Usuń
  8. Mnie nawet ta okładka nie zachęca...

    OdpowiedzUsuń
  9. Fabuła tej książki mnie nie zaciekawiła, więc i tak bym po nią nie sięgnęła. Szkoda tylko, że ty się zawiodłaś, ale niestety czasami tak bywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, każda seria samych świetnych lektur musi się kiedyś skończyć;)

      Usuń
  10. Ze względu an to, ze mamy własna pamięć o drugiej wojnie światowej, taka pozycja wydaje się po prostu przerysowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może przerysowana to zbyt mocne słowo, ale na pewno rzuca się to w oczy i trudno przejść obok takiego podejścia obojętnie.

      Usuń
  11. PWN ma w swojej kolekcji wiele lepszych książek i to na nie będę polowała podczas następnych zakupów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście druga powieść obyczajowa była już o niebo lepsza, ale chyba lepiej skupić się na ich publikacjach popularnonaukowych:)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.