Michele Zackheim „Ostatni pociąg do Paryża”, Imprint / PWN
2014, ISBN 978-83-7705-645-5, stron 320
Rose Manon jest jedynaczką, której rodzice raczej nie
rozpieszczają. Ojciec pije, wpadając czasem w alkoholowe ciągi; z matką
dziewczyna ma relacje chłodne, od jednego niefortunnego wydarzenia, które już
na zawsze położyło się między nimi cieniem. Rose, wyprowadzając się z domu,
chce od niej uciec. Opuszcza Nevadę, choć ta na zawsze już w niej zostanie, i
poprzez Nowy Jork trafia do Paryża oraz Berlina. To właśnie z tych miast będzie
nadawać swoją korespondencję. A pisać, niestety, będzie miała o czym, bo
nastały niełatwe czasy. W Niemczech do władzy doszedł Hitler i rozpoczęła się
nagonka na Żydów. Rose sama także może być w niebezpieczeństwie, bo to po matce
właśnie ma żydowskie korzenie.
Okładka. Integralna część książki, która czasem decyduje o
sięgnięciu po daną pozycję. Wielokrotnie już powtarzałam sobie: „nie oceniaj
książki po okładce”, ale nadal to robię, ciągle ma ona duże znaczenie, jak to
dla wzrokowca. Oczywiście nie jest tak, że tylko ona ma znaczenie, ale w
przypadku „Ostatniego pociągu do Paryża” to okładka zdecydowała. To ona mnie
zauroczyła, przemówiła do mnie całkowicie. Dopiero za nią poszedł opis fabuły i
uznałam, że to będzie powieść skrojona w sam raz dla mnie. Z żalem przyznaję,
że tym razem intuicja mnie zawiodła. Zbyt wielkie nadzieje położyłam w dziele
autorstwa Michele Zackheim, amerykańskiej pisarki i artystki. Zastrzeżenia
główne są dwa i to one sprawiły, że odbiór oraz ocena całokształtu jest taka,
jaka jest.
Chaos, to moje podstawowe wrażenie, jakie wyniosłam z
lektury. Narrację stanowią wspomnienia Rose – staruszki, która dostaje kufer z
pamiątkami i rzeczami osobistymi, przechowywany dla niej w archiwum redakcji.
Pod ich wpływem wraca pamięcią do swojej młodości i tych najważniejszych dla
jej istnienia zdarzeń. I tak naprawdę w pewnym momencie zupełnie się zgubiłam w
tych podróżach bohaterki między stolicami Francji i Niemiec, nie uchwyciłam
właściwej chronologii i czasem nie wiedziałam, o których latach aktualnie
czytam. Takie reminiscencje z przeszłości starszych osób bardzo lubię, ale
tutaj zabrakło mi jasnego uporządkowania toku akcji.
Drugie „ale” mam do powierzchowności uczuć, jakie wykreowała
Zackheim. Dla mnie wszystkie były ledwie muśnięte, takie płytkie i płaskie, a
przecież ta powieść powinna kipieć, aż wrzeć od emocji – w końcu mieliśmy
dostać romans w wojennej scenerii, a do tego postać pół-Żydówki w sytuacji
zagrożenia. A tak naprawdę zupełnie nie widać siły tej miłości między Rose a
Leonem, według mnie ona była letnia – na pewno nie tak wyobrażam sobie wielką
namiętność w obliczu tego, że nie wiadomo, czy jutro będzie się żyło. Zakładam,
że nie o to autorce chodziło, ale na plan pierwszy wysunął się przede wszystkim
egoizm Rose, ciągle było tylko ja, ja, ja. Nie polubiłam jej, nie potrafiłam
zaangażować się w pełni w jej losy, ponieważ cały czas jakiś rys jej osobowości
mi przeszkadzał. I nie mam nawet chęci zagłębiać się w motywy jej zachowania,
bo postawy wobec rodziny też nie rozumiałam. W momencie straty bliskich –
ważnych przecież osób – twierdziła, że na żałobę nie ma czasu i przeżyje ją
później, tyle że to później nastąpiło już na starość, o ile w ogóle. W moich
oczach Rose zupełnie nie przejęła się odejściem w krótkim czasie tylu osób i
nie dotknęły ją te śmierci, ważniejsze było dla niej użalanie się nad sobą, niż
autentyczny ból i żal. Jeśli chodzi o tę postać, to brakowało mi również
położenia mocniejszego akcentu na jej pracę dziennikarską. Skoro możemy
przeczytać, że zdobywała coraz większe uznanie i stawała się coraz lepsza w
tym, co robiła, to uważam, że powinno to być jakoś dostrzegalne, a nie
sprowadzać się jedynie do suchych i lakonicznych komunikatów.
Jest jeszcze jeden problem, na który patrzy się z punktu
widzenia polskiej historii i tragedii drugiej wojny światowej w naszym kraju.
Wiedząc, jak wyglądały prześladowania Żydów, to miałam wrażenie, że „Ostatni
pociąg do Paryża” traktuje chyba nie o tej samej wojnie. Tu nagonka na Żydów,
wywózka do obozów, konfiskata majątków oraz odbieranie życia, są opisane tak,
jakby były to jakieś jednostkowe przypadki, tak łagodnie, powiedziałabym. Jasne
jest, że wydarzenia te przedstawiono z perspektywy amerykańskiej, ale mimo
wszystko było to drażniące.
Może zbyt surowo oceniłam powieść Michele Zackheim, może
zrobiłam się zbyt wymagająca wobec fabuł historycznych, ale uważam, że czegoś w
„Ostatnim pociągu...” zabrakło. Nie przeczę, ta opowieść miała potencjał, tym
bardziej że opierała się na prawdziwych wydarzeniach z życia pisarki, ale moim
zdaniem nie został on wykorzystany tak, jak na to zasługiwał. Trochę mi
przykro, że nie mogę napisać o tej książce w superlatywach, ale braki są zbyt
znaczące.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Pani Marcie z Domu
Wydawniczego PWN.
Wyzwanie: „Czytamy książki historyczne”, "Czytamy powieści obyczajowe".
Szkoda, że książka nie spełniła oczekiwań.. Ja na razie nie mam jej w planach.
OdpowiedzUsuńI niewiele stracisz, moim zdaniem.
UsuńCzytam, a właściwie męczę tę powieść. Ktoś zachwycony, serdecznie mi ją polecił, wypożyczył własny egz. i nie wypada mi odłożyć, a tak zrobić miałabym ochotę. Do 78 str. nic, dalej ok. 98 str. zaczęło się coś dziać. Co będzie dalej ..... Do końca książki daleko. Szkoda mi tego czasu ..... Ale jestem bez wyjścia.
UsuńCzytam, a właściwie męczę tę powieść. Ktoś zachwycony, serdecznie mi ją polecił, wypożyczył własny egz. i nie wypada mi odłożyć, a tak zrobić miałabym ochotę. Do 78 str. nic, dalej ok. 98 str. zaczęło się coś dziać. Co będzie dalej ..... Do końca książki daleko. Szkoda mi tego czasu ..... Ale jestem bez wyjścia.
UsuńJa bym chyba jednak odłożyła, mimo wszystko...
UsuńChaos i płytkość - te słowa chyba najlepiej oddają ducha powieści Zackheim. Hah, poza tym bohaterka nie była pięknością, a z okładki spogląda na nas właśnie ktoś taki:)
OdpowiedzUsuńNiestety. I do tego pani z okładki wydaje mi się sympatyczna, czego o Rose powiedzieć się nie da.;)
UsuńNie jesteś pierwszą osobą, która znalazła sporo negatywów w tej książce, dlatego ja jej lekturę odłożę "na kiedyś".
OdpowiedzUsuńSkoro tak, to jasno widać, że coś jest z nią nie w porządku.
UsuńMimo wszystko chętnie dałabym jej szansę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Pewnie, że tak, najlepiej przekonać się samemu:)
UsuńNie mam w planach tej pozycji, gdyż przed sobą mam wiele innych powieści do przeczytania, a terminy gonią...Ale musze przyznać, że okładkę ma czarującą.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że jest to jedyny element, o którym można tak powiedzieć;)
UsuńTaki zarys fabuły i ledwie trzysta stron - to nie mogło się udać.
OdpowiedzUsuńTrafna uwaga:)
UsuńMnie też się wydaje, że potraktowanie w ten sposób kwestii prześladowania Żydów by mnie irytowało. Ale nie mówię nie, może kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńPewnie znalazłaby się jakaś inna wartościowsza pozycja z podejściem do tego tematu, ale oczywiście nie chcę zniechęcać.
UsuńFabuła tej książki mnie nie zaciekawiła, więc i tak bym po nią nie sięgnęła. Szkoda tylko, że ty się zawiodłaś, ale niestety czasami tak bywa.
OdpowiedzUsuńNo niestety, każda seria samych świetnych lektur musi się kiedyś skończyć;)
UsuńZe względu an to, ze mamy własna pamięć o drugiej wojnie światowej, taka pozycja wydaje się po prostu przerysowana.
OdpowiedzUsuńMoże przerysowana to zbyt mocne słowo, ale na pewno rzuca się to w oczy i trudno przejść obok takiego podejścia obojętnie.
UsuńPWN ma w swojej kolekcji wiele lepszych książek i to na nie będę polowała podczas następnych zakupów.
OdpowiedzUsuńNa szczęście druga powieść obyczajowa była już o niebo lepsza, ale chyba lepiej skupić się na ich publikacjach popularnonaukowych:)
UsuńA ja się na niej przejechałam;)
OdpowiedzUsuń