wtorek, 21 marca 2017

Liliana Fabisińska "Córeczka"



Liliana Fabisińska „Córeczka”, Filia 2015, ISBN 978-83-7988-344-8, stron 416

Tekst może zawierać spoilery.

Agata może o sobie powiedzieć, że jest kobietą spełnioną. Ma cudownego męża i synka, którzy są jej największym szczęściem. Praca zawodowa daje jej satysfakcję, pozwalając na samorealizację: jest cenioną terapeutką, wykłada na uczelni i udziela się w mediach, bo uznano ją za ekspertkę od wychowywania dzieci. Któregoś dnia do jej drzwi puka młoda dziewczyna, którą kiedyś Agata nazywała Kropeczką. Niełatwe były okoliczności ich rozstania i teraz wszystko wraca do niej z całą mocą. Agata nie może przestać myśleć o przeszłości i o złożonej wówczas obietnicy. Początkowo nie wie, czego Zuza od niej oczekuje, ale na pewno nie spodziewa się tego, co usłyszy...   

„Córeczka” pojawiła się na mojej liście „do przeczytania” zaraz, gdy tylko zobaczyłam jej okładkę i przeczytałam opis. Najpierw jednak udało mi się poznać „Sanatorium pod Zegarem”, po którym na wcześniejsze utwory Liliany Fabisińskiej nabrałam jeszcze większej ochoty. Pamiętam, jak kiedyś na Facebooku Magdalena Witkiewicz opisywała swoją rozmowę z panią Lilianą, gdy okazało się, że pisane przez nie aktualnie powieści mają taki sam początek, po czym ostatecznie ustaliły, że jednak nie piszą tej samej książki. Bez wątpienia jednak „Pierwsza na liście” Magdaleny Witkiewicz i „Córeczka” mają ze sobą dużo wspólnego. Życie ich bohaterek wykonuje gwałtowną woltę wraz z pojawieniem się na ich progu pewnych nastolatek, to po pierwsze; a po drugie, jedna i druga książka to powieści społeczne, jak je nazwałam na własny użytek. Witkiewicz poruszyła temat białaczki, Fabisińska – wirusa HIV.   

„Córeczka” miała w założeniu przełamywać stereotypy i to właśnie robi. Zrywa z zakorzenionym w nas przekonaniem, że „mnie problem HIV nie dotyczy”. Większości z nas wirus i powodowane przez niego AIDS kojarzy się np. z wokalistą zespołu Queen, Freddiem Mercurym, tym bardziej że przecież nie jest tajemnicą, jaki tryb życia prowadził. Myśląc HIV, możliwe, że przywołujemy obraz jakichś wyuzdanych orgii, jakim oddają się osoby o homoseksualnej orientacji, a w najlżejszym przypadku przychodzą nam do głowy ci, którzy skaczą z kwiatka na kwiatek i może sami nie wiedzą, ilu tak właściwie mieli łóżkowych partnerów. Tymczasem autorka postawiła na przekonanie czytelników, że wirus może dotyczyć każdego z nas, a przykładem jest właśnie Agata.

Bohaterka, jak każdy z nas, ma jakąś przeszłość. I w jej przypadku chodzi właśnie o to, co było; przeszłość nagle kładzie się olbrzymim cieniem na jej teraźniejszość, a bezpieczeństwo męża i syna staje pod dużym znakiem zapytania. Możliwe, że wobec tych, którzy już czytali „Córeczkę”, wyjdę teraz na osobę bez serca lub coś w tym stylu, ale matko, jak ta Agata mnie denerwowała! Oczywiście, że rozumiałam, dlaczego nie chciała porozmawiać z Marcinem, że chciała oszczędzić mu strachu, bo wystarczy, że ona sama go przeżywała, ale mimo to irytowała mnie strasznie. To jednak nic w obliczu tego, jak postępowała w przeszłości. Ja raczej nie jestem osobą wylewną i otwartą, więc jej uczucie do Grzegorza było dla mnie czymś niepojętym. Nie wiem, jak można zakochać się w kimś, kogo zna się tylko z maili, tak samo jak nie ogarniałam, że ona przystawała na wszystkie jego pomysły. U mnie byłoby to nie do pomyślenia, więc na postrzeganie Agaty mocno wpłynął mój charakter i doświadczenia; znając życie, ja na pewno zastanawiałabym się, czy nie trafił mi się jakiś psychopata...

Agata jest więc postacią, która, jak widać, może być odbierana różnie. Miejscami denerwowała mnie też Zuza, szczególnie tym swoim „pojawiam się i znikam”, ale w jej przypadku można to jeszcze wszystko zrozumieć, bo była w końcu tylko pogubionym we własnym życiu dzieckiem. Z kręgu bohaterów najbardziej przypadł mi do gustu Marcin – normalnie anioł, nie człowiek, że wytrzymał wszystko to, co fundowała mu żona. Ale to właśnie w tym względzie udało się pisarce pokazać siłę prawdziwej miłości oraz to, co w praktyce znaczą słowa „na dobre i na złe”. O takim właśnie uczuciu jest jeszcze ta powieść, nie tylko o HIV.

Małe zastrzeżenie mam jednak do wyjaśnienia losów Grzegorza i tego, jak on się zaraził. Wydało mi się ono trochę zbyt wydumane i mało przekonujące. Oczywiście przyjmuję koncepcję autorki, ale tutaj postawiłabym raczej na coś prostszego. Choć tak jak wspomniałam, w trakcie lektury wiernie siedziała obok mnie irytacja, to jednak nie mogę zaprzeczyć, że w ogólnym rozrachunku „Córeczka” zrobiła na mnie wrażenie i podobała mi się. Myślę jednak, że nie o samo podobanie się chodzi, bo Liliana Fabisińska napisała powieść przede wszystkim taką, która ma zmienić nasze myślenie i do czegoś nas skłonić. „Jeśli ta książka przekona choćby jedną osobę, żeby poszła się zbadać, będę szczęśliwa” (str. 408). To jest największa wartość „Córeczki”.

10 komentarzy:

  1. Mam tę książkę ale jeszcze jej nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałam o tej książce, ale nie wiem, czy zdecydowałabym się ją przeczytać w obecnej chwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama wiesz najlepiej, kiedy byłby odpowiedni moment:)

      Usuń
  3. Książkę czytałam i wywarła na mnie całkiem spore wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka przełamująca stereotypy i to jeszcze polskiej autorki? Jestem na TAK!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam tę książkę i byłam pod dużym wrażeniem, dlatego już nie mogę się doczekac kiedy sięgnę po "Śnieżynki" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, tylko nie mogę na nią trafić w bibliotece.

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.