Colleen Faulkner „Julia i jej córki”, Prószyński i S-ka
2017, ISBN 978-83-8097-081-6, stron 384
Julia na własnej skórze przekonuje się, co to znaczy ból i
cierpienie po śmierci własnego dziecka. Jej żal jest o tyle większy, że Caitlin
zginęła w wypadku samochodowym, który spowodowała jej siostra Haley. Choć Julia
nie powiedziałaby tego głośno, obwinia córkę; odcina się także od najmłodszej,
Izzy. Drugi miesiąc nie wstaje z łóżka, koncentrując się na swoim bólu, płaczu
i rozpaczy. Gdy wychodzi na jaw, że Haley się okalecza, Julia pod wpływem
impulsu postanawia, że jakimś lekarstwem musi być zmiana środowiska. Decyduje,
że wraz z Haley pojedzie samochodem do Maine, w odwiedziny do najlepszej
przyjaciółki Laney. Nie wie, czy dadzą radę przebywać razem non stop, ale
instynkt macierzyński podpowiada jej, że to jedyne sensowne rozwiązanie, by
zrobić krok do przodu i zacząć się podnosić. Julia będzie musiała zastanowić
się też nad swoim małżeństwem, które już przed śmiercią Caitlin szło w złym
kierunku.
Narracja prowadzona jest z perspektywy Julii, Haley i Izzy.
Każda z nich na swój sposób próbuje sobie radzić sobie z tragedią, jaka
dotknęła ich rodzinę. Nie da się tego oczywiście wystopniować, ale autorka tak
umiejętnie wcieliła się w rolę każdej członkini rodziny Maxton, że gdy śledzimy
jej myśli, wydaje nam się, że to właśnie ona cierpi najbardziej. Ale da się
chyba (z położeniem nacisku na to „chyba”) powiedzieć, która miała najtrudniej
i w moich oczach z największą traumą musiała się zmagać Haley. Ona nie
rozpatruje tego, co się stało, w kategoriach wypadku; ona po prostu zabiła
Caitlin; cóż z tego, że nie z premedytacją, że tego przecież nie chciała, skoro
efekt jest taki sam: Caitlin nie ma i nie będzie. I na dodatek nikomu nie może
powiedzieć, jak to naprawdę wyglądało, to ona musi ponieść karę. Nie dziwi się
też Izzy, że ta przestała się do niej odzywać. Ja też, dziwić to może się i nie
dziwiłam, ale nie mogę powiedzieć, że najmłodsza bohaterka mnie nie
denerwowała. Wiem, że ją także mocno to poharatało, co widać może szczególnie
po tym, jaką metodę radzenia sobie ze stratą i żałobą wybrała, czyli nie tylko
obwinianie Haley, ale również dość drastyczne, i takie bardzo oschłe
powiedziałabym, myślenie o śmierci Caitlin – u niej nie było, że zginęła,
odeszła, zmarła, tylko kopnęła w kalendarz, wącha kwiatki od spodu itp. Ale
jednak niektóre jej zagrywki bardzo mnie drażniły. Nie pojawiłyby się może,
gdyby Izzy miała wsparcie w matce, ale Julia „odpłynęła” w swój świat; świat
wypełniony płaczem i brakiem poczucia jakiegokolwiek sensu. To też jest
zrozumiałe, bo miała trzy córki, a nagle, jednego wieczora, już tylko dwie, w
tym jedną – sprawczynię śmierci drugiej (nawet jeśli starała się tak nie
myśleć), ale to ona była matką, dorosłą osobą, która powinna pomóc swoim
dzieciom. Ale tak naprawdę nikt nie potrafi powiedzieć ze stuprocentową
pewnością, jak sam zachowałby się w takiej sytuacji, więc w sumie ocenianie
postaw bohaterek też nie może być jednoznaczne czy czarno-białe.
„Julia i jej córki” jest pięknie napisaną historia o miłości
i sile rodziny; o tym, co jest jej spoiwem, o tym, co łączy kilka osób, poza tą
samą krwią i genami. Colleen Faulkner napisała znakomitą, refleksyjną powieść i
z czystym sumieniem ją polecam.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Prószyński i S-ka.
Twoja recenzja mnie bardzo zachęciła do przeczytania. Zapisuję sobie ten tytuł.
OdpowiedzUsuńKoniecznie:)
UsuńKsiążkę już mam, tylko jak na razie czasu brak, żeby się z nią zaznajomić.
OdpowiedzUsuńAle skoro masz, to jest już jakaś nadzieja;)
UsuńJest ciekawa emocji bohaterek i sposobów ich radzenia się z tak dramatyczną sytuacją.
OdpowiedzUsuńAutorka naprawdę spisała się na medal.
UsuńWidziałam książkę w zapowiedziach i już wtedy zwróciła moją uwagę, mój nos czytelniczy (opierając się na twoich wrażeniach)mnie chyba nie zawiódł. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNa pewno nie żałowałabyś lektury:)
Usuńa ja miałam ją obiecaną i buuu nie ma. Muszę sprawdzić co się z nią dzieje
OdpowiedzUsuńWarto o nią powalczyć, moim skromnym zdaniem;)
UsuńAleż narobiłaś mi ochoty na poznanie tej historii... Dobrze, że czeka na czytniku. :)
OdpowiedzUsuńCzytnik to jednak błogosławieństwo;)
UsuńPasuję ze względu na tematykę. A tej serii chyba jakoś na przekór nie czytam.
OdpowiedzUsuńJa mam w niej duże zaległości, nad czym ubolewam.
UsuńBardzo podobał mi się temat i rozdzielenie opowieści między "wszystkie zainteresowane" :)
OdpowiedzUsuńFajnie to ujęłaś;)
UsuńBardzo lubię takie refleksyjne lektury, będę mieć tę powieść na uwadze.
OdpowiedzUsuń