Katarzyna Kwiatkowska „Zgubna trucizna”, Znak 2017, ISBN
978-83-240-4577-8, stron 464
Nowym terenem detektywistycznego śledztwa Jana Morawskiego
staje się Poznań, bo to tam należy szukać fałszerza banknotów, który poczyna
sobie coraz śmielej i tytułuje się Mistrzem. Gdy ginie bankowy śledczy Oskar
Krause, Jan, który widział go jako ostatni i według świadków nawet się z ofiarą
pokłócił, staje się głównym podejrzanym. Sytuacja wydaje się coraz bardziej
komplikować, a w Morawskim rodzą się podejrzenia, że w całej tej sprawie chodzi
o coś naprawdę wielkiego: pruskie władze chcą mocniej przycisnąć germanizacyjną
śrubę Polakom i nie cofną się w tym względzie przed niczym. Przed Janem
prawdziwe wyzwanie.
Kryminały Kwiatkowskiej rządzą się swoimi prawami. Zawiedzie
się ten, kto, przystępując do ich lektury, będzie liczył na spektakularny
rozwój akcji i krwawe morderstwa. Zbrodnie są przedstawione – wiem, że to
zabrzmi co najmniej dziwnie – jakoś tak subtelnie i taktowanie, z
delikatnością. Brutalnych w wydźwięku opisów na pewno tu nie znajdziemy. Nie
znaczy to jednak, że nie poczujemy rosnącego napięcia i z czasem coraz większej
grozy; mroczny nastrój też stanie się naszym udziałem. W „Zgubnej truciźnie”,
podobnie jak we wcześniejszej „Zbrodni w szkarłacie” czy „Zbrodni w błękicie”
oraz „Ablu i Kainie”, obok dochodzenia do prawdy, czyli rozwikływania zagadki,
ważna jest także warstwa obyczajowa. I nie wiem, czy nie to właśnie jest
najmocniejszym punktem fabuł pisarki. To, jak prowadzi ona te wątki, to
prawdziwa maestria, od której można się uzależnić. Pamiętajmy, że w powieści
mamy rok 1901, czyli czasy, kiedy naszej ojczyzny nie było na mapie, a więc
wyjątkowo trudne, ale zarazem jedyne w swoim rodzaju, jeśli chodzi o zwyczaje
towarzyskie. Tym razem Jan wybitnie udziela się na balach – bynajmniej jednak
nie jako niezmordowany tancerz - a tych pod koniec karnawału nie brakuje.
Traktowany jest jako świetna partia, więc szybko znajdują się panie, które
chętnie widziałyby go u swego boku lub, częściej i jeszcze chętniej, jako męża
swoich córek. Te bale to tak naprawdę jedna wielka giełda matrymonialna, gdzie
właściwie ubija się interesy, a swoją intensywną działalność prowadzą swatki.
Miłość ewentualnych przyszłych małżonków nie ma tutaj zbytniego znaczenia.
Smaczku dodają wrażeniom odbiorcy barwne, plastyczne opisy toalet uczestników
zabaw – coś wspaniałego.
„Zgubna trucizna” przenosi się do miasta i dla autorki jest
też pretekstem do przedstawienia – przypomnienia – historii poznańskiej
spółdzielczości, a przede wszystkim Związku Spółek Zarobkowych i jego patrona,
księdza Piotra Wawrzyniaka. Niemałą pomocą dla Jana będzie też lekarz,
Franciszek Chłapowski, również postać autentyczna.
Hasło promujące „Zgubną truciznę”, to o mrocznej stronie
belle époque, jest wyjątkowo trafne. Znajdziemy tu i zbrodnię, i zabawę, i
wiernie oddany klimat tamtych lat. Katarzynie Kwiatkowskiej należą się wyrazy
uznania i podziękowanie za kolejną ucztę literacką. Chcę więcej.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.
Dobrze to ujęłaś - są nieco subtelne. Pani Kasi pisze specyficzne kryminały, ale mnie się podobają :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteśmy podobnego zdania:)
UsuńPrzyznam, że bardzo lubię takie klimatyczne kryminały, bardzo chętnie sięgnę po książkę. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Udanej lektury zatem:)
UsuńPrzyznam, że dawno nie czytałam kryminału retro. Może więc się skuszę.
OdpowiedzUsuńNa pewno byłabyś usatysfakcjonowana:)
UsuńW wolnej chwili rozejrzę się za nią :)
OdpowiedzUsuńMocno do tego namawiam:)
UsuńW mej bibliotece jest tylko pierwsza część tej serii i pamiętam, że bardzo mi się podobała zima i Jan Morawiecki. :)
OdpowiedzUsuńA Mateusz nie? ;)
UsuńNie przepadam za kryminałami retro.
OdpowiedzUsuńGdybyś zmieniła zdanie, to tę autorkę bierz w ciemno.
UsuńKsiążki Kwiatkowskiej też mam dopiero w planach, na pewno warto przeczytać:)
OdpowiedzUsuń