wtorek, 18 października 2016

Anna Herbich "Dziewczyny z Solidarności"



Anna Herbich „Dziewczyny z Solidarności”, Znak Horyzont 2016, ISBN 978-83-240-3464-2, stron 368

Solidarność ma twarz kobiety. Ostatnie wydarzenia na scenie politycznej, a raczej na arenie batalii ideologicznych, oraz wypowiedzi prezesa rządzącej partii sprawiły, że ta prawda znów nam o sobie przypomniała. Na początku października odbył się Czarny Protest (okazuje się, że niejednorazowy) w obronie prawa kobiet do decydowania o sobie i swoim ciele. Nie mogłam wziąć w nim udziału, ale całym sercem jestem razem z jego organizatorkami i uczestniczkami. Tak szczerze mówiąc, obserwując obrazki z Protestu, czułam się prawdziwie dumna, że hasło rzucone na portalu społecznościowym przerodziło się w tak wspaniały zryw społeczny. Zazwyczaj unikam na blogu deklaracji politycznych, ale tym razem nie potrafię się powstrzymać, ponieważ po lekturze najnowszej książki Anny Herbich nasuwają mi się liczne skojarzenia między przeszłością a teraźniejszością.

Bohaterki „Dziewczyn z Solidarności”, mówiąc najszerzej, walczyły z komuną. Walczyły o wolność rozumianą dosłownie. Protestujące obecnie także właśnie w obronie wolności – tylko w odrobinę innym wymiarze – stają na barykadach. Bo choć żyjemy teoretycznie w państwie prawa i demokracji, to tak właściwie zmierzamy w kierunku dyktatury, gdy jeden człowiek chce decydować o każdym aspekcie życia obywatelek i obywateli, bo myśli, nie wiedzieć czemu, że wraz z wygraną w wyborach (głosami tylko części narodu, nie uprawnionej całości) dostał automatycznie prawa do bycia władcą sumień. Najbardziej boli mnie w tym wszystkim chyba to, że władza ma kobiety za idiotki bez uczuć, które, gdyby tylko aborcja była legalna, traktowałyby ją jak środek antykoncepcyjny i dokonywałyby jej raz za razem. Patrząc na to wszystko i na jeszcze inne działania rządu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nawet komuniści mieli więcej szacunku dla kobiet. Owszem, komuna z członkiniami Solidarności zupełnie się nie „cackała”, walcząc z nimi na śmierć i życie jak z prawdziwymi wrogami, ale czy miała je za kretynki, którymi mężczyźni, istoty z większym mózgiem (według ich przekonań), muszą kierować jak dzieckiem we mgle? Chyba nie.

Mówiąc o NSZZ „Solidarność” przywołuje się oczywiście nazwisko Lecha Wałęsy, często także innych mężczyzn. Ale już wśród kobiet najczęściej pojawia się jedynie nazwisko Anny Walentynowicz i Henryki Krzywonos. Tymczasem było ich wiele, tych, „które odważyły się rzucić wyzwanie komunizmowi. Wszechobecnemu kłamstwu i przemocy, codziennemu szarganiu ludzkiej godności” (str. 8). „Bez nich Solidarność nie mogłaby istnieć” (tamże). Anna Herbich oddaje głos jedenastu z nich. Joanna Wojciechowicz, Beata Górczyńska-Szmytkowska, Joanna Gwiazda, Olga Krzyżanowska, Janina Wehrstein, Izabella Cywińska, Jadwiga Staniszkis, Hanna Grabińska, Izabella Lipniewicz, Jadwiga Chmielowska, Elżbieta Regulska-Chlebowska. Czas najwyższy, by te nazwiska również zapisały się w powszechnej świadomości, zwłaszcza że za swój wybór – odważnego, aktywnego przeciwstawiania się władzy – kobiety te płaciły nieraz bardzo wysoką cenę. Ale żadna nie żałuje tego, jak potoczyły się ich losy. Tym bardziej że chciały przecież tak niewiele: normalnego życia dla swoich dzieci.

Nie da się stopniować, która z tych postaci miała najgorzej, bo każdy życiorys to inny osobisty dramat, ale mnie najbardziej przejęła historia Jadwigi Chmielowskiej. Kobieta była ścigana listem gończym i ukrywała się przed bezpieką „osiem lat, siedem miesięcy i osiemnaście dni” (str. 292). Wyobrażacie to sobie? Przez blisko dziewięć lat nie mieć swojego stałego miejsca, domu; ciągle się ukrywać? Rzuciło mi się w oczy jeszcze to, że większość z nich z domu rodzinnego wynosiła gen walki o niepodległość – matka, ojciec, dziadkowie czy inni krewni byli żołnierzami Armii Krajowej, działali w konspiracji czy w inny sposób zwalczali okupantów. Czy mając takie tradycje i przykład mogły zamknąć się w domu i nie zaangażować?

Niby tylko jedenaście z wielu milionów, ale Annie Herbich udało się oddać obraz pokolenia tych, dla których „Solidarność” była niezmiernie ważnym doświadczeniem życiowym. Różnią się w ocenie niektórych wydarzeń - np. Okrągłego Stołu czy decyzji Tadeusza Mazowieckiego o odkreślaniu grubą kreską - czy osób, ale na zawsze będzie je łączyć to, że nie wahały się wyjść na ulice, demonstrować, kolportować bibułę, wiedząc przy tym, że grozi to wyrzuceniem z pracy czy aresztowaniem i utratą kontaktów z własnymi dziećmi. I nie tylko my, kobiety, powinnyśmy się od nich uczyć i stawiać je sobie za wzór. Szkoda jedynie, że ta obecna „Solidarność” niewiele ma już wspólnego z tamtym legendarnym związkiem, tworzonym również przez bohaterki Anny Herbich, który zrobił tyle dobrego. Skierowaniem do prokuratury zawiadomienia o „bezprawnym” wykorzystaniu znaku „Solidarności” przez uczestniczki Czarnego Protestu władze związku skompromitowały się całkowicie, dobitnie pokazując, po której stronie stoją – władzy, a nie obywateli , o których prawa teoretycznie mają dbać – i że niezależni nie są już od bardzo dawna. Przykre.   

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Horyzont.  

http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,19085,Dziewczyny-z-Solidarnosci

14 komentarzy:

  1. Niezwykle ciekawi mnie ta książka: raz, że faktycznie jest to słabo opowiedziana część historii Solidarności, a dwa - cenię sobie sposób opowiadania autorki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja uważam, że to bardzo dobrze, iż takie książki powstają. Warto je czytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja chyba jednak wolę historię bardziej odległą... Niemniej jednak dobrze, że takie publikacje się pojawiają, a kobiety odzyskują należne im miejsce w historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasadniczo to ja też, ale nie mogłam się powstrzymać przed tą lekturą; wiesz, że o roli kobiet w historii mogę w każdych ilościach;)

      Usuń
  4. Jeden z moich MUST READ :) Niedługo powinnam się z nim zapoznać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Łeeeee a ja się książki coś doczekać nie mogę i chyba jednak będę musiała kupić, bo jest zbyt cenna, żeby sobie odpuścić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Seria Prawdziwe Historie to chyba mój największy wyrzut sumienia. Kilka książek przeczytanych, ale 9 na półce jeszcze nie ruszonych. Ale "Dziewczyny z Solidarności" też bym chciała strasznie przeczytać!

    OdpowiedzUsuń
  7. Faktycznie, po lekturze tych wspomnień zmienia się punkt widzenia. Te dzielne kobiety wiele ryzykowały i poniosły konsekwencje swojego oporu, ale mimo tego były zawsze wierne swym ideałom.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.