Anna Herbich „Dziewczyny z Solidarności”, Znak Horyzont
2016, ISBN 978-83-240-3464-2, stron 368
Solidarność ma twarz kobiety. Ostatnie wydarzenia na scenie
politycznej, a raczej na arenie batalii ideologicznych, oraz wypowiedzi prezesa
rządzącej partii sprawiły, że ta prawda znów nam o sobie przypomniała. Na
początku października odbył się Czarny Protest (okazuje się, że niejednorazowy)
w obronie prawa kobiet do decydowania o sobie i swoim ciele. Nie mogłam wziąć w
nim udziału, ale całym sercem jestem razem z jego organizatorkami i
uczestniczkami. Tak szczerze mówiąc, obserwując obrazki z Protestu, czułam się
prawdziwie dumna, że hasło rzucone na portalu społecznościowym przerodziło się
w tak wspaniały zryw społeczny. Zazwyczaj unikam na blogu deklaracji politycznych,
ale tym razem nie potrafię się powstrzymać, ponieważ po lekturze najnowszej
książki Anny Herbich nasuwają mi się liczne skojarzenia między przeszłością a
teraźniejszością.
Mówiąc o NSZZ „Solidarność” przywołuje się oczywiście
nazwisko Lecha Wałęsy, często także innych mężczyzn. Ale już wśród kobiet
najczęściej pojawia się jedynie nazwisko Anny Walentynowicz i Henryki
Krzywonos. Tymczasem było ich wiele, tych, „które odważyły się rzucić wyzwanie
komunizmowi. Wszechobecnemu kłamstwu i przemocy, codziennemu szarganiu ludzkiej
godności” (str. 8). „Bez nich Solidarność nie mogłaby istnieć” (tamże). Anna
Herbich oddaje głos jedenastu z nich. Joanna Wojciechowicz, Beata
Górczyńska-Szmytkowska, Joanna Gwiazda, Olga Krzyżanowska, Janina Wehrstein,
Izabella Cywińska, Jadwiga Staniszkis, Hanna Grabińska, Izabella Lipniewicz,
Jadwiga Chmielowska, Elżbieta Regulska-Chlebowska. Czas najwyższy, by te
nazwiska również zapisały się w powszechnej świadomości, zwłaszcza że za swój
wybór – odważnego, aktywnego przeciwstawiania się władzy – kobiety te płaciły
nieraz bardzo wysoką cenę. Ale żadna nie żałuje tego, jak potoczyły się ich
losy. Tym bardziej że chciały przecież tak niewiele: normalnego życia dla
swoich dzieci.
Nie da się stopniować, która z tych postaci miała najgorzej,
bo każdy życiorys to inny osobisty dramat, ale mnie najbardziej przejęła
historia Jadwigi Chmielowskiej. Kobieta była ścigana listem gończym i ukrywała
się przed bezpieką „osiem lat, siedem miesięcy i osiemnaście dni” (str. 292).
Wyobrażacie to sobie? Przez blisko dziewięć lat nie mieć swojego stałego miejsca,
domu; ciągle się ukrywać? Rzuciło mi się w oczy jeszcze to, że większość z nich
z domu rodzinnego wynosiła gen walki o niepodległość – matka, ojciec,
dziadkowie czy inni krewni byli żołnierzami Armii Krajowej, działali w
konspiracji czy w inny sposób zwalczali okupantów. Czy mając takie tradycje i
przykład mogły zamknąć się w domu i nie zaangażować?
Niby tylko jedenaście z wielu milionów, ale Annie Herbich
udało się oddać obraz pokolenia tych, dla których „Solidarność” była
niezmiernie ważnym doświadczeniem życiowym. Różnią się w ocenie niektórych
wydarzeń - np. Okrągłego Stołu czy decyzji Tadeusza Mazowieckiego o odkreślaniu
grubą kreską - czy osób, ale na zawsze będzie je łączyć to, że nie wahały się
wyjść na ulice, demonstrować, kolportować bibułę, wiedząc przy tym, że grozi to
wyrzuceniem z pracy czy aresztowaniem i utratą kontaktów z własnymi dziećmi. I
nie tylko my, kobiety, powinnyśmy się od nich uczyć i stawiać je sobie za wzór.
Szkoda jedynie, że ta obecna „Solidarność” niewiele ma już wspólnego z tamtym
legendarnym związkiem, tworzonym również przez bohaterki Anny Herbich, który
zrobił tyle dobrego. Skierowaniem do prokuratury zawiadomienia o „bezprawnym”
wykorzystaniu znaku „Solidarności” przez uczestniczki Czarnego Protestu władze
związku skompromitowały się całkowicie, dobitnie pokazując, po której stronie
stoją – władzy, a nie obywateli , o których prawa teoretycznie mają dbać – i że
niezależni nie są już od bardzo dawna. Przykre.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak
Horyzont.
Niezwykle ciekawi mnie ta książka: raz, że faktycznie jest to słabo opowiedziana część historii Solidarności, a dwa - cenię sobie sposób opowiadania autorki.
OdpowiedzUsuńMyślę więc, że nie pożałujesz lektury:)
UsuńJa uważam, że to bardzo dobrze, iż takie książki powstają. Warto je czytać.
OdpowiedzUsuńMasz stuprocentową rację:)
UsuńJa chyba jednak wolę historię bardziej odległą... Niemniej jednak dobrze, że takie publikacje się pojawiają, a kobiety odzyskują należne im miejsce w historii.
OdpowiedzUsuńZasadniczo to ja też, ale nie mogłam się powstrzymać przed tą lekturą; wiesz, że o roli kobiet w historii mogę w każdych ilościach;)
UsuńJeden z moich MUST READ :) Niedługo powinnam się z nim zapoznać ;)
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię;)
UsuńŁeeeee a ja się książki coś doczekać nie mogę i chyba jednak będę musiała kupić, bo jest zbyt cenna, żeby sobie odpuścić.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem odpuścić nie wolno;)
UsuńSeria Prawdziwe Historie to chyba mój największy wyrzut sumienia. Kilka książek przeczytanych, ale 9 na półce jeszcze nie ruszonych. Ale "Dziewczyny z Solidarności" też bym chciała strasznie przeczytać!
OdpowiedzUsuń9?! No to faktycznie masz zaległości;)
UsuńFaktycznie, po lekturze tych wspomnień zmienia się punkt widzenia. Te dzielne kobiety wiele ryzykowały i poniosły konsekwencje swojego oporu, ale mimo tego były zawsze wierne swym ideałom.
OdpowiedzUsuńI właśnie ta wierność robi ogromne wrażenie.
Usuń