Agata Przybyłek „Nieszczęścia chodzą stadami”, Czwarta
Strona 2016, ISBN 978-83-7976-355-9, stron 376
Halina nie może poradzić sobie z tym, że jej dom znów zrobił
się taki pusty. Iwonka z dzieciakami wyprowadziła się do swojego siedliska, a
została tylko ona, Henryk i Michalina. Henryk, nie mogąc patrzeć na narastającą
depresję żony, podsuwa kobiecie informację o przyjeździe z Londynu jej
chrześnicy, Marty. Początkowa radość Halinki szybko ustępuje, gdy okazuje się,
że Marta oprócz kilkuletniej córki, Marysi, ma jeszcze synka, trzymiesięcznego
Krzysia. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że chłopczyk jest czarnoskóry.
Starsza pani robi wszystko, by nie dowiedział się o tym żaden mieszkaniec
Sosenek. Postanawia też zniechęcić Martę do dalszego pobytu w jej domu, a
metody wybiera ciut oryginalne, np. co wieczór wyłączając prąd lub serwując na
kolację chleb z masłem. Marta musi jednak zmierzyć się z poważniejszymi
problemami, czyli wspomnieniami z przeszłości, która wcale nie jest zamkniętym
raz na zawsze rozdziałem.
Wydane w „Serii z babeczką” „Nieszczęścia...” miały być
komedią i oczywiście do pewnego stopnia nią są. Ale jednocześnie, przynajmniej
moim zdaniem, ta część najbardziej ze wszystkich skręciła w kierunku dobrej
obyczajówki. Ujmijmy to tak: warstwę humorystyczną zapewnia Halinka i jej
pomysły czasami z piekła rodem, natomiast postać Marty i wszystkie
doświadczenia, jakie zafundowała jej autorka, to już coś głębszego. Nie wiem,
jak to dokładnie wyrazić; Marta jest bohaterką najmocniej zarysowaną psychologicznie
ze wszystkich, jakie pojawiły się na kartach powieści z Sosenkami w tle. Jest
młoda, ale sporo już przeżyła, a trudne doświadczenia z dzieciństwa przełożyły
się na wybory, jakich dokonywała. Zaburzone poczucie bezpieczeństwa zaowocowało
ciągłym poszukiwaniem stabilizacji, ale bez możliwości jej osiągnięcia, a brak
męskiego wzorca sprawił, że ze wszystkich mężczyzn ona wybierała tych najmniej
odpowiednich. Z wszystkim tym będzie musiała się skonfrontować właśnie w
rodzinnej wsi, bo już chyba czas najwyższy odnaleźć spokój i zapewnić go
dzieciom.
Jedną z rzeczy, które najbardziej lubię w książkach
Przybyłek, jest lekkość jej pióra. Jej fabuły po prostu dobrze się czyta, nawet
jeśli miejscami wcale nie pisze ona o sytuacjach radosnych i kolorowych (nie
wspominając o całokształcie „Bez Ciebie”). Podoba mi się to, jak wciela się w
różnych bohaterów, każdemu nadając rys indywidualny i pełnię wiarygodności: czy
jest to mała Marysia, szalona Halinka czy czasem nienadążający za swoją
połowicą Henryk.
Proza Agaty Przybyłek to garść dobrego humoru, a czasem
również szczypta refleksji, czyli bardzo smakowita rozrywka. „Nieszczęścia
chodzą stadami”, jak i pozostałe utwory młodej autorki, znakomicie sprawdzą się
w jesienne dni pozbawione słońca – znajdziecie je właśnie na kartach książek
Agaty Przybyłek.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Czwarta Strona.
Książkę leży na półce i czeka na swoją kolej.
OdpowiedzUsuńOo, czyli Ty też nie po kolei;)
UsuńI właśnie ta lekkość pióra mnie bardzo ciągnie do książek autorki.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie to ich największa zaleta:)
UsuńOooj chyba jednak podziękuję. Za każdym razem, gdy akcja dzieje się w Polsce - wiem, że po książkę nie sięgnę. To dziwne, ale zniechęca mnie to do czytania takiego typu lektur.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i serdecznie zapraszam
[http://polecam-goodbook.blogspot.com/]
Czyli mamy zupełnie odmienne upodobania.
UsuńPowiem tak: kieeeeeeeeeeeedyś. ;)
OdpowiedzUsuńLepsze to, niż "nigdy w życiu":)
Usuń<3
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny:)
Usuń