sobota, 8 października 2016

Magdalena Kawka "Pora wetschnień, pora burz"



Magdalena Kawka „Pora westchnień, pora burz”, Prószyński i S-ka 2016, ISBN 978-83-8069-320-3, stron 536

Lilka Lindnerówna pierwszy raz w życiu jest poważnie zakochana, ale na co dzień towarzyszy jej tęsknota, bo ukochany dziewczyny, Wiktor, mieszka w Warszawie, a ona sama we Lwowie. Czas wypełniają jej spotkania z koleżankami i nauka, bo już wkrótce czeka je matura. Gdy jednak przychodzi wiosna 1939 r., obawy przed tym ważnym egzaminem pierzchają w obliczu wojny, o której wszyscy coraz głośniej mówią. Narasta strach nie tylko przed nieobliczalnym Hitlerem; pokojowa koegzystencja Polaków, Żydów i Ukraińców szybko może stać się jedynie wspomnieniem z przeszłości, bo ci ostatni nie kryją już marzeń o własnym, niepodległym państwie. Gdy Niemcy wkraczają do Polski, wszystko, co do tej pory znane, wali się w gruzy. Rodzina Lilki znajdzie się w niebezpieczeństwie, a ją samą czeka przyspieszony kurs dojrzewania.

Zazwyczaj o wyborze lektury decyduje w moim przypadku nazwisko autora – tych sprawdzonych „biorę” w ciemno. Gdy sięgam po debiut lub dzieło nieznanego mi twórcy, czytam opis. Często znaczenie ma również okładka, co, obiecywałam sobie to już milion razy, miałam zmienić. Jeśli chodzi o niniejszą powieść, to tak właściwie zdecydował tytuł – wydał mi się po prostu piękny. Magdalena Kawka jest mi już znana; czytałam jej znakomitą „Rzekę zimna” i trochę mniej entuzjastycznie ocenioną „Wyspę z mgły i kamienia”, ale to właśnie słowa „Pora westchnień, pora burz” i idące za nimi skojarzenia przemówiły do mnie najbardziej. I szczerze mówiąc, w opis zagłębiłam się dopiero, kiedy miałam już książkę w ręce. Całokształtem zaś jestem całkowicie oczarowana i zachwycona.

Jest jednak jeszcze jedno uczucie, które nasunęło mi się w trakcie czytania i zaraz po jego zakończeniu. To zaskoczenie, pozytywne rzecz jasna. Nie spodziewałam się, że Magdalena Kawka potrafi tak pisać. Kojarzyła mi się raczej jako autorka obracająca się w klimacie powieści obyczajowej. Wyjątkiem była mroczna i budząca dreszcze grozy „Rzeka zimna”, także będąca niespodzianką, jeśli chodzi o gatunek. Natomiast nie wiem czemu, ale założyłam, że beletrystyka historyczna to nie jest „bajka” Kawki, mimo że w „Wyspie...” pojawił się wątek z dziejów historycznych (i to właśnie on podobał mi się najbardziej z całej fabuły). Ubzdurałam sobie, że Kawka nie będzie sięgać po inne gatunki, nie wiedzieć dlaczego niby nie (za to przekonanie serdecznie przepraszam). To znaczy, żeby była jasność, „Pora...” jest obyczajówką, ale w realiach dwudziestolecia międzywojennego i początków II wojny światowej, a te oddane są po prostu po mistrzowsku. I stąd też moje zdziwienie, ponieważ bardziej widziałam autorkę w narracji współczesnej. Niezależnie jednak od moich błędnych przypuszczeń, chylę przed autorką czoła za kunszt, jaki zaprezentowała w tej fabule. A zostając jeszcze przy tych detalach, muszę wspomnieć o perfekcjonizmie Kawki. Z klasą oddała nastrój epoki, wszelkie drobiazgi, które składały się na życie codzienne mieszkańców Lwowa i okolic w międzywojniu i po wrześniu 1939 r. Dzięki nim, mamy szansę odbyć prawdziwą podróż w czasie i przestrzeni, a przedwojenne miasto i jego ludność stają przed nami jak żywi. Autorka napomyka, że ze Lwowa pochodzili jej dziadkowie i być może to jest klucz do sukcesu tej powieści, jej fenomen – pisarka starała się (a przynajmniej jak to tak widzę) ocalić od zapomnienia Lwów, jaki kiedyś istniał i jaki już nigdy nie powrócił.

Tak po cichu wspomnę tylko, ze początek „Pory...” wydał mi się odrobinę nużący, ale to uczucie szybko odeszło w niepamięć, bo zaczęłam doceniać piękno przedstawianych obrazów, a po drugie uznałam, że autorka miała w tej powolnej początkowej narracji swój cel. Pokazała, jak wielkim szokiem była wojna i jej wybuch, który nieodwracalnie zniszczył dotychczasowy świat. Jeszcze raz mocno podkreśliła, jaka to była hekatomba, bo sprawiła, że życia trzeba się było uczyć na nowo. Pokazała różnice między czasem pokoju, a brutalnymi realiami konfliktu. Zaprezentowała, na przykładzie relacji w rodzinie Lilki oraz między państwem a służbą, jak zmieniły się już na zawsze kontakty między ludźmi, zależności między nimi. A zrobiła to niezwykle plastycznie i w sposób z każdą stroną wciągający coraz bardziej.

„Pora westchnień, pora burz” się nie kończy, to znaczy kończy, ale tak, że ewidentnie sugeruje ciąg dalszy. Większość wątków Magdalena Kawka pozostawiła otwartych i jedno tylko dodam na koniec: czułabym się osobiście bardzo skrzywdzona, gdyby autorka na tym poprzestała. „Pora westchnień, pora burz” to powieść znakomita, więc z całego serca polecam.

9 komentarzy:

  1. Wspaniale jest sięgnąć po książkę totalnie w ciemno, a później nie zaznać zawodu, ale czuć ogromną radość. Ten tytuł czeka na czytniku - zachęciłaś mnie do szybszego poznania tej historii. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro to znakomita powieść, to nie pozostaje mi nic innego, jak przekonać się o tym osobiście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro znakomita, to czemu nie. Chętnie przeczytam, lubię takie książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem przekonana, że Twoje wrażenia byłyby podobne.

      Usuń
  4. Takie recenzje mówią same za siebie, nie muszę mówić, że na pewno sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To nazwisko zobowiązuje. :D
    A tak na serio, po Twojej recenzji jestem zmuszona znaleźć tę książkę i wcielić pomiędzy inne na swojej półce. Nie mam wyboru!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam dużą ochotę na tą powieść

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.