Marta Orzeszyna „Antoine Cierplikowski. Fryzjer królów, król
fryzjerów”, Znak Horyzont 2015, ISBN 978-83-240-3050-7, stron 416
Przez większość życia, od czasów nastoletnich, nosiłam
długie włosy. Przyszedł jednak czas, gdy zapragnęłam zmiany, czegoś zupełnie
innego, świeżego. Po długich wahaniach wybrałam w końcu fryzjerkę i oddałam
swoją głowę w jej ręce. Z efektu byłam bardzo zadowolona, ale przecież mogło
wyjść różnie. To właśnie wtedy pomyślałam sobie, że fryzjer to jednak bardzo
odpowiedzialny zawód - bo zawsze coś może pójść nie tak i oczekiwania klientki
z wizją fryzjera jednak nie okażą się zgodne; wymaga także nie tylko
umiejętności, ale talentu i pewnej wyobraźni artystycznej, oka, które oceni, co
danej osobie pasuje, w czym będzie wyglądać dobrze, czym podkreśli swoje atuty.
Wtedy miałam na głowie odmianę boba, ale zakładam, że moja fryzjerka, a już ja
na pewno, nie widziałyśmy, kto jest twórcą takiego uczesania. A okazuje się, że
zostało ono upowszechnione przez Polaka. Antoni Cierplikowski - to jest to
nazwisko, fryzjer, który zrewolucjonizował świat kobiecych włosów, nadając mu
wymiar sztuki. Ba, mało tego, jego działania odbiły się szerokim echem w
kręgach społecznych. Jak więc możliwe, że jego życiorys i dokonania znają w
zasadzie tylko nieliczni? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Marta Orzeszyna,
znawczyni literatury i kultury francuskiej, współautorka książki „Paryż. Miasto
sztuki i miłości w czasach belle époque” (którą teraz już koniecznie muszę
przeczytać, dość odkładania na później).
Patrząc na tamtą sytuację z perspektywy obecnej, aż trudno
uwierzyć, że jedno drastyczne posunięcie, czyli skrócenie włosów, mogło wywołać
aż taką burzę. „Nie obyło się bez oporu konserwatywnych środowisk, upatrujących
w długich włosach najważniejszego symbolu kobiecości i macierzyństwa” (str.
63). Krótka fryzura miała oznaczać „wyzwolenie spod męskiej dominacji” (str.
61), a jednocześnie wynikała ze zwiększonej dbałości o higienę i nowych ról,
jakie przyszło pełnić kobietom, a te wymagały praktycznego podejścia. Choć więc kwestia ta dzieliła „małżeństwa,
rodziny i całe społeczności” (str. 66), choć interweniował Kościół, a „wiele
pań uparcie trwało przy długich włosach, uważając, że nowa fryzura jest
zarezerwowana jedynie dla niepoważnych kobiet, żeby nie powiedzieć: ladacznic”
(str. 67), to postępu nie dało się już zatrzymać. Wyczucie chwili
Cierplikowskiego, nawet jeśli uznać, że odrobinę pomógł mu przypadek, okazało
się perfekcyjne. „Rozpoczął się dyktat Antoine’a w dziedzinie fryzjerstwa,
który trwał ponad czterdzieści lat” (tamże). Kogo on nie czesał! Aktorki,
artystki, księżne, żona prezydenta Stanów Zjednoczonych. Brigitte Bardot, Bette
Davis, Edith Piaf, Gala Dali, Ginger Rogers, Zelda Fitzgerald, Greta Garbo, Josephine
Baker, Judy Garland, Pola Negri, spoglądająca z okładki Frances Dee, Wallis
Simpson, królowa Belgów Astrid, monarchini Hiszpanii Maria czy Egiptu Nazli, to
tylko niektóre z pań, którymi włosami zajmował się Antoine.
Stwierdzam, że publikacja pióra Marty Orzeszyny jest skazana
na sukces. I jest ku temu kilka powodów, z których najistotniejsze są dwa. Po
pierwsze bohater książki i wszystko, co z nim związane; człowiek, który sam
siebie stworzył. I nie chodzi tylko o to, że karierę i powodzenie zawdzięczał
swojej ciężkiej pracy i talentowi; ważne jest także to, jak sam siebie kreował.
Z lektury wynosi się przeświadczenie, że Antoine to była bardzo złożona
osobistość, ale i osobowość. „Postanowił, że nikt nigdy nie pozna jego
najskrytszych myśli i prawdziwych uczuć” (str. 30), co prawdopodobnie udało mu
się osiągnąć – nie opowiadał o swoim prywatnym życiu, koncentrując się na
pracy, którą kochał, bądź kierując uwagę innych na przejawy własnego
ekscentryzmu – nie było chyba artykułu czy wywiadu, w którym nie znalazłaby się
wzmianka o kryształowym łożu przypominającym trumnę, w którym sypiał. Biografię
Cierplikowskiego czyta się z narastającą fascynacją i ciekawością, ale też po
trosze z niedowierzaniem, które każe czytelnikowi stawiać sobie ciągle to okładkowe
pytanie: „Jak mogliśmy zapomnieć o najbardziej spektakularnej karierze XX
wieku?” Jak to się stało, że Polacy, tak spragnieni międzynarodowych sukcesów
po latach peerelowskiej szarzyzny i nadal mający jakieś kompleksy wobec
Zachodu, dysponując sylwetką takiego kolorowego ptaka, gwiazdy o światowej
klasie i renomie, prawdziwego artysty, nie wynieśli go na piedestał?
„Fryzjer królów, król fryzjerów” to książka równie genialna,
jeśli chodzi o styl i formę przekazu. Pozwolę sobie na refleksję, że Marta Orzeszyna
pisze w sposób, rzekłabym, nienarzucający się. Mam na myśli fakt, że są takie
biografie, których autorzy zbyt mocno „kombinują”, niepotrzebnie udziwniają,
zapominają, że to nie oni powinni być na pierwszym planie; ponadto mieszają
czasy i zdarzenia, odchodząc od tej prawdy, że czasem lepsza jest konstrukcja
chronologiczna i prostota. Orzeszyna postawiła na taki właśnie układ i
osobiście jestem jej za to bardzo wdzięczna - za ten ład, harmonię, spójność
narracji. Skierowała reflektor na swoją postać, nie na siebie, stawiając na
przystępny, przyjazny język, pełen wdzięku i naturalności, który pozwala w
pełni skupić się na osobie fryzjera. Jednocześnie jednak dała wyraźnie odczuć,
że Antoine’a zwyczajnie polubiła, że przywiązała się do niego. W jednym z
artykułów, w którym opowiada o książce, wspomniała, że Cierplikowski towarzyszy
jej od dziesięciu lat – najpierw pieczołowicie gromadziła wszystko, na co
natrafiała przypadkiem, dopiero potem nastały dwa lata intensywnej, codziennej
pracy ze źródłami. I ten wysiłek daje się zauważyć, opłacił się: książka jest
przemyślana, merytoryczna, dopracowana, ale i interesująca. Nie ma chyba nic
gorszego, niż biografia, w której nie czuć pasji jej autora, taka, w której
widać, że twórca męczył się podczas pisania, więc siłą rzeczy takie samo
doświadczenie stanie się też udziałem odbiorcy. Cóż będę więcej pisać: Marta
Orzeszyna wie, jak przekonać swojego czytelnika, jak zapewnić mu moc wrażeń i
komfort czytania. Wspomnę jeszcze tylko o wydaniu; cudowne zdjęcie na okładce,
twarda oprawa, a pod nią mnóstwo fotografii sprawiają, że aż nie chce się
wypuszczać tego tomu z rąk. Uzupełnieniem są listy, wspomnienia i wywiady
zebrane w aneksie; te dokumenty z epoki dają możliwość prześledzenia, jak
Antoine przedstawiany był we współczesnej sobie prasie. Sprawiają jednocześnie,
że publikacja ta jest dziełem kompletnym.
Przywołany w książce Maurice Sachs twierdził, iż „powojenne
gwiazdy nazywały się Chanel, Cocteau, Antoine, Picasso”, a sama autorka pisze:
„Antoine, dziś zapomniany, wspominany rzadko, zasługuje na to, by przywrócić
należne mu miejsce w historii światowej mody i sztuki, by był znowu wymieniany
obok swoich przyjaciół” (str. 379). Myślę, że Marta Orzeszyna dokonała
niniejszym milowego osiągnięcia w realizacji tego zdania.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak
Horyzont.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Nie czuję zainteresowania tematyką niniejszej publikacji, więc jednak odpuszczę ją sobie. Ale zapewne znajdzie swoje grono odbiorców.
OdpowiedzUsuńMam taką nadzieję, bo w pełni na to zasługuje:)
UsuńNie wiedziałam, że powstała taka publikacja. Na pewno rozszerza horyzonty, może więc przeczytam, czemu nie.
OdpowiedzUsuńNie "może", przeczytaj koniecznie, nie pożałujesz:)
Usuń