Patrycja Gryciuk „Trzy godziny ciszy”, Czwarta Strona 2017,
ISBN 978-83-7976-646-8, stron 344
Gourdon, mała miejscowość na Lazurowym Wybrzeżu, na wskroś
francuska, żyjąca z turystów i zapachów perfum. To tam Patrycja przeżyła chwile
największego szczęścia, ale i doświadczyła kilku prywatnych końców świata.
Właśnie tam poznała miłość swojego życia, ale też jej rodzinę spotkała wielka
tragedia. Teraz także Patrycja musi mierzyć się z brutalnością losu – jest
śmiertelnie chora, nie zostało jej wiele czasu. Chce sprowadzić do miasteczka
Marnixa, ukochanego, z którym rozstała się dziewięć lat temu i nie miała do tej
pory kontaktu. Prosi tylko o trzy dni. Wie, że powrót do przeszłości będzie
trudny, ale to jedyne, co jeszcze trzyma ją przy życiu...
„Trzy godziny...” to powieść o cierpieniu. Przynajmniej ja
ją tak odbieram, ten element jest dla mnie najistotniejszy, najmocniej dochodzi
do głosu. A to, co robi Patrycja, jest chyba powolnym odchodzeniem. Nie nazywa
choroby, mówi o niej „TO”, a my jesteśmy świadkami całego procesu - od
początkowej niezgody na to, co ją spotkało, do poddawania się, gdy sił ubywa, a
przybywa świadomości, ile rzeczy wydarzy się, gdy jej już nie będzie. Nie da
się do tego wątku podejść bez emocji, na chłodno; opowieść Patrycji przejmuje
do głębi, a jeszcze mocniej przejmuje zabieg, którego dokonała autorka w pewnym
momencie. To kolejne zaskoczenie, a zapewniam, że było ich jeszcze kilka, przy
czym o żadnym nie da się napisać nic więcej, by nie zdradzić kluczowych
elementów fabuły.
Teraźniejszości głównej bohaterki nieustannie towarzyszą
myśli o przeszłości. Z jednej strony miała niebywałe szczęście, bo spotkała
miłość swojego życia, ale jednocześnie od samego początku była to miłość
naznaczona, skażona cierpieniem i bólem innych; czymś, co kładło się na niej
cieniem. Gdzieś u boku Patrycji i Marnixa zawsze stały wyrzuty sumienia, które
nigdy nie milkły.
Mam z tą książką mały problem. Bohaterka nazywa się tak jak
autorka, kilka innych szczegółów również wydaje się pochodzić z jej życia, a ja
nie potrafię się nie zastanawiać, ile z opisywanych wydarzeń miało miejsce
naprawdę, do jakiego stopnia postaci „Trzech godzin...” mają swoje odpowiedniki
w rzeczywistości. I jeszcze ta dedykacja dla rodziców z dopiskiem „kochają mnie
bardzo, więc jest szansa, że wybaczą mi tę książkę”. Generalnie nie lubię
takich sytuacji, tych domysłów – jeśli to fikcja, zmieniłabym imiona i
drobiazgi ułatwiające rozpoznanie, a jeśli prawda – zrobiłabym to tym bardziej.
Zdecydowanie bardziej opowiadam się za rozdziałem fikcji literackiej od książki
noszącej cechy autobiografii.
„Trzy godziny ciszy” to historia o życiu na dwóch biegunach:
namiętności i szaleństwa. A może na jednym, bo czyż każda wielka namiętność nie
jest do pewnego stopnia szaleństwem? Może to dwie strony tego samego uczucia,
jakim jest miłość? Patrycja Gryciuk napisała powieść – a może raczej książkę,
bo nie podejmuję się określenia na sto procent gatunku – w moich oczach bardzo specyficzną,
choć pod względem literackim i językowym nie można jej niczego zarzucić. Czy
polecam? Raczej dość ostrożnie, bo nie jest to lektura łatwa. A sama bardzo bym
chciała mieć pewność, co pochodzi z prawdziwego życia, a co jest tylko kwestią
licentia poetica.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Czwarta Strona.
Trochę się zawiodłam poprzednią książką autorki i teraz sama nie wiem, czy ta powieść ma szansę mi się spodobać.
OdpowiedzUsuńNajgorsze, że nie potrafię Ci jednoznacznie polecić.
UsuńKapitalna okładka. Co do samej książki to muszę się zastanowić .
OdpowiedzUsuńZgadzam się, świetna kompozycja.
UsuńPiękna okładka, brawo dla wydawnictwa, ona sama skłania do kupienia książki. Zaciekawiła mnie Twoja recenzja i pomimo faktu, ze rzadko kiedy sięgam po polskich autorów tym razem chyba zrobię wyjątek. Lubię trudne, skomplikowane gatunkowo powieści to takie wyzwanie dla umysłu ;) recenzja piękna, blog dodaje do obserwowanych licząc na kolejne inspiracje .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie
Czytankanadobranoc.blogspot.ie
Czwarta Strona generalnie ma piękne okładki:)
UsuńDzięki za miłe słowa.
Właśnie moja mama miała bardzo podobne odczucia do Twoich, nie umiała jednoznacznie podsumować. Bo właśnie językowo nie miała do czego się przyczepić, natomiast całość bardzo trudna do oceny.
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że ktoś jeszcze ma podobne odczucia.
UsuńRaczej nie przeczytam tej książki, wystarczy mi własnych...
OdpowiedzUsuńW pełni rozumiem.
UsuńCzytałam ,,450 stron'' i byłam bardzo zadowolona, ale do powyższej pozycji podchodzę jakoś ostrożnie. Mimo wszystko planuję ją poznać.
OdpowiedzUsuńNa pewno nie jest to książka, do której można podejść ot tak, na całkowitym luzie.
UsuńJuż wiem, że chcę przeczytać tę książkę. Nie stronię od powieści z cierpieniem w roli głównej, jednak na pewno rozejrzę się za nią za kilka tygodni, kiedy aura będzie mi bardziej sprzyjać. ;-)
OdpowiedzUsuńOj tak, ponura pogoda za oknem tylko spotęguje emocje.
UsuńJa też czytałam „450 stron”. Jestem ciekawa kolejnej książki autorki.
OdpowiedzUsuńZapewniam Cię, że jest zupełnie inna, przynajmniej w moich oczach.
Usuń