Izabella Frączyk „Koncert cudzych życzeń. Stajnia w Pieńkach
t.1.”, Prószyński i S-ka 2017, ISBN 978-83-8097-038-0, stron 320
Magda Lipska jest szczęśliwą mężatką. Wie, że na Tomka
zawsze może liczyć, nie przypuszcza jedynie, że do czasu. Wszystko zmienia się
w chwili, w której zamieszkuje z nimi jej teściowa. Leontyna coraz bardziej
wtrąca się w ich życie, a do tego jeszcze młodzi muszą spłacać jej długi. Tomek
coraz częściej zaczyna się zachowywać jak maminsynek, a Magdzie coraz mniej
podoba się to, co dzieje się w ich czterech ścianach. Niespodziewanie dostaje
wiadomość o spadku odziedziczonym po babce. Jest to tym bardziej zaskakujące,
że kobieta była przekonana, iż po rozwodzie jej rodziców babcia Fela odcięła
się od wnuczek, Magdy i jej siostry Sylwii. Pierwszy rekonesans stajni w
Pieńkach, gdzie kiedyś spędzała wakacje, ukazuje ogrom zniszczeń i pracy, jaką
trzeba włożyć w to miejsce, ale Magda czuje, że tego właśnie chce, że to może
być też szansą na odbudowę jej małżeństwa.
Lubię trafiać na powieści, które mają tak dobrze dobrany
tytuł; czuję wtedy, że nie był on kwestią przypadku, a efektem przemyśleń i
tego, że autor doskonale wiedział, co chce przekazać. Taki właśnie jest dla
mnie „Koncert cudzych życzeń”, a gra w nim główna bohaterka Frączyk. Magda,
może nie do końca pokornie, ale jednak godzi się na wszystko, co wpadnie do
głowy jej toksycznej teściowej. Początkowo robi to dla męża, w końcu to jego
matka i nie chce stawiać Tomka przed jakimkolwiek ultimatum. Robi to, co
trzeba, ale miarka przebiera się w momencie, gdy mąż z matką – za plecami Magdy
– wystawiają jej auto, potrzebne jej przecież, bo dojeżdża nim do pracy, na
sprzedaż, bo teściowa chce jechać do sanatorium (właśnie teraz, bo teraz jadą
wszystkie jej koleżanki, więc dlaczego niby ona ma czekać na NFZ?!). Szczerze
mówiąc, mnie też trafiłby szlag, gdyby mąż wyciął mi numer w podobnym stylu.
Dla Lipskiej to punkt zwrotny, a zarazem chwila, w której staje na rozdrożu. Na
szczęście jest postacią, która nie rozmyśla zbytnio i nie roztrząsa wszystkiego
na milion sposobów; szybko podejmuje decyzję i idzie za głosem serca.
Magda, przejmując stajnię w Pieńkach, przypomni sobie, że
praca na wsi, przy i ze zwierzętami, nijak ma się do ośmiu godzin w biurze i
ogólnie do życia w mieście. Będzie padać ze zmęczenia na twarz, ale dopiero
wtedy, gdy zacznie widzieć efekty swojego wysiłku, poczuje, że jest naprawdę
szczęśliwa. Pozna też nowych ludzi, odnowi kontakty z tymi, których spotykała u
swojej babci. Na własną rękę podejmie też małe, detektywistyczne śledztwo, gdy
na jej posesji... a, może na tym skończę, zaostrzę Wam trochę apetyt.
Teoretycznie można by powiedzieć, że pierwszy tom
„Stajni...” jest kolejną opowieścią o porzuceniu miasta dla wsi i odnajdowaniu
nowej siebie. Niby trąci odrobinę stereotypem, ale wcale mi to nie
przeszkadzało. „Koncert...” czytało mi się fantastycznie i pochłonęłam go na
jedno „posiedzenie” (popołudnie). Bardzo przypadł mi do gustu styl, jakim
posługuje się autorka – mam wrażenie, że od czasu „Końca świata” znacząco
poprawiła swój warsztat i rozwinęła skrzydła. Nie brakuje tu lekkości i
poczucia humoru, czyli wszystkiego tego, co lubię w polskiej prozie. Ogólnie
jestem w pełni usatysfakcjonowana i nie mogę się doczekać drugiego tomu. Tym
bardziej że Izabella Frączyk zamierza chyba swojej bohaterce skomplikować nieco
życie, więc na pewno będzie się działo.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Prószyński i S-ka.
Muszę koniecznie przeczytać. Lubię prozę autorki.
OdpowiedzUsuńJa bym teraz chciała nadrobić to, czego jeszcze nie znam.
UsuńWiesz.... mnie strasznie denerwują te opowiastki, gdzie nagle ludzie mieszkający całe życie w mieście, rzucają wszystko i wybieraj wioskę. W tych opowieściach rzecz jasna tylko początki są trudne, później już sielanka. Ja mieszka od niespełna 30 lat na wsi i dla mnie nie jest ono sielanka. Nie wiem w czy autorki żyły lata na wsi, czy zostały niekiedy ograniczone budżetowo i przeżyły chociaż jedną zimę w skrajnych warunkach. Może wtedy, przestałyby pisać tak naiwne książeczki. Bo ciężka praca to jedno, ale przeciwności jakie się spotyka w cudownych wiejskich realiach. to drugie. I widziałam ambitnych mieszczuchów, oj widziałam. Z płaczem uciekali do swoich pudełeczek:)
OdpowiedzUsuńAguś, spokojnie. Na pewno masz rację, ale powieść to jednak powieść i chyba trzeba ją mierzyć trochę innymi kryteriami. Nie mówię, że ma być do gruntu naiwnie i nieżyciowo, bo tego też bym nie zniosła.
UsuńKsiążkę mam na półce i jak tylko znajdę chwilkę wolnego, to postaram się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że to powieść w Twoich klimatach:)
UsuńZapowiada się interesująco, książka już czeka na półce na wolniejszą chwilę. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Nie każ jej długo czekać;)
UsuńKonie, stajnia... dla mnie obowiązkowa lektura niemalże!
OdpowiedzUsuńNo to oby sprostała Twoim oczekiwaniom:)
UsuńJa za wami blogerami już nie nadążam, ale jak tu nie przeczytać takiej fajnej historii☺.
OdpowiedzUsuńTo raczej za autorami trudno nadążyć;)
Usuń