Marie Benedict „Pani Einstein”, Znak Horyzont 2017, ISBN
978-83-240-4177-0, stron 368
Mileva Marić, mając dwadzieścia jeden lat, opuszcza swoją
rodzinną Serbię i przyjeżdża do Zurychu, by studiować fizykę na uniwersytecie.
W grupie studentów jest jedyną kobietą. Odznacza się niebywałą inteligencją,
którą jako pierwszy dostrzegł jej ojciec – to on był zawsze podporą dla córki,
niezbicie wierzył, że pisana jest jej kariera naukowa, a jej płeć nie ma
najmniejszego znaczenia. Sama Mileva także uważa, że poświęci się całkowicie
fizyce, bo jej kalectwo przekreśla, według niej, możliwość założenia rodziny.
Panna Marić myli się jednak. Poznaje młodzieńca z rozwichrzoną czupryną, z
którym połączy ją miłość do tak fascynującej dyscypliny naukowej. Albertowi
Einsteinowi nie przeszkadzają niedoskonałości ciała Milevy; pociąga go jej
umysł. Widzi w niej nie tylko przyszłą żonę i kochankę, ale przede wszystkim
partnerkę, z która będzie mógł dzielić swoją pasję.
Mileva Marić urodziła się w czasach, w których coś, co nam
wydaje się obecnie zupełnie naturalne, czyli edukacja kobiet, było raczej
powszechnie traktowane jako zaburzenie odwiecznego porządku. Długą drogę
musiała przejść niepełnosprawna fizycznie dziewczynka z Zagrzebia, by znaleźć
się na szwajcarskiej uczelni i móc zabierać głos w dyskusjach nad istotą czasu,
przestrzeni czy ruchu. Tym bardziej boli więc fakt, że jej rola została
pominięta przez historię. Wprawdzie uczeni nadal spierają się, które teorie i w
jakim stopniu mogą być jej autorstwa, ale wiedząc, jakiego wsparcia udzielała
mężowi; wiedząc, że przecież nie studiowała tej fizyki przypadkiem, nietrudno
dojść do wniosku, że teoria względności to tak naprawdę jej dzieło i odkrycie.
„Pani Einstein” to wszakże powieść, ale opierająca się na źródłach, w tym na
listach małżonków. Wizja, jaką przedstawiła Marie Benedict, dla mnie jest
spójna i wiarygodna na tyle, by uznać, że słynne E= mc2 nie jest
efektem pracy jedynie Alberta Einsteina.
Tak jak wspomniałam, mamy do czynienia z powieścią, a więc
kreacją literacką (aczkolwiek autorka podkreśla, że tam, gdzie było to możliwe,
starała się trzymać faktów), a że nie znam żadnej biografii wielkiego naukowca,
nie mam z czym skonfrontować charakteru tego fabularnego Einsteina. Ale jedno
trzeba powiedzieć jasno: Albert widziany oczami Marie Benedict daleki jest od
kryształowego, porządnego człowieka i odpowiedzialnego mężczyzny. Jeśli mam być
szczera, to w wielu miejscach oczy przecierałam ze zdumienia, jak on mógł
zachowywać się tak podle. Cóż, jeżeli Einstein faktycznie był taki, jak na
kartach tej książki, to potwierdzałby tylko teorię, że wielki – pod względem
talentu, zdolności, osiągnięć – człowiek może być w gruncie rzeczy bardzo mały,
jeśli chodzi o charakter i zachowanie wobec innych.
„Pani Einstein” czyta się sama; lektura biegnie płynnie i
gładko, wzbudzając rzecz jasna szereg refleksji i mocnych emocji. Marie
Benedict stworzyła opowieść o czasach, w których nauka miała męską twarz, a
kobieta chcąca się nią zajmować, prędzej czy później musiała dokonywać wyboru
między pasją a miłością i rodziną. Namawiam do przeczytania, tym bardziej że
autora znakomicie oddała wszystkie rozterki i wątpliwości kobiety, która wyprzedzała
swoją epokę.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak
Horyzont.
Czytałam, że z tej książki wyłania się dość nieciekawy obraz Einsteina. Chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńI nieciekawy jest tutaj bardzo delikatnym słowem.
UsuńCzekam z niecierpliwością na własny egzemplarz! Tak czułam że będzie to dobra lektura!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zrobi na Tobie wrażenie:)
UsuńCiekawa rzecz, to musiała być naprawdę nietuzinkowa kobieta.
OdpowiedzUsuńNa pewno taka była.
UsuńCzuję się niesłuchanie więc zachęcona :)
OdpowiedzUsuńA mnie miło to czytać:)
UsuńNiedawno dowiedziałam się o tej książce i wydaje się być interesująca, sądzę że przypadłaby mi do gustu :) Pewnie przeczytam gdy wpadnie w moje ręce :)
OdpowiedzUsuńOby więc nastąpiło to szybko;)
Usuń