Leslie
Carroll „Królewskie romanse. Namiętność, pożądanie, władza na dworach
Europy”, Muza 2014, ISBN 978-83-7758-804-8, stron 608
Dawno już zapowiedź żadnej książki nie wzbudziła we mnie
takiej huśtawki nastrojów. Przejrzałam opis – część historii była mi już znana,
a ta kończąca miała traktować o księciu Williamie, następcy brytyjskiego tronu
i jego poślubionej w 2011 roku żonie, nie legitymizującej się błękitną krwią
Kate Middleton. Ten akurat rozdział trochę mnie na wstępie zniechęcił, ponieważ
jest na wskroś współczesny, a bardziej byłam nastawiona na dawną przeszłość.
Ale tu nastąpił zwrot akcji i toku mojego myślenia – doczytałam, że Leslie
Carroll to autorka świetnej trylogii o Marii Antoninie, opublikowanej pod
pseudonimem Juliet Grey, której dwa tomy miałam przyjemność poznać (trzeci
ciągle jeszcze przede mną).
To całkowicie zmieniło postać rzeczy; wiedząc już,
jakim stylem posługuje się jako pisarka i jak wielką wagę przywiązuje do
szczegółów historycznych oraz do realistycznej kreacji swoich bohaterów, a
przede wszystkim do ich emocji, by były zgodne z przekazami i źródłami,
nabrałam niezbitej pewności, że jej publikacja niebeletrystyczna musi być
równie udana. A gdy dodatkowo zobaczyłam liczbę stron, wiedziałam już, że to
będzie strzał w dziesiątkę i znakomite dzieło. I tak od namysłu, „czy czytać”,
przeszłam do opcji „koniecznie chcę przeczytać”. I jestem bardzo zadowolona, że
udało mi się to zadanie zrealizować.
Wspomniałam o księciu Cambridge, więc zacznę od tego, co
miałam napisać na końcu. Nawiązując do jego pradziadków, czyli króla Jerzego VI
Windsora oraz jego żony, Elżbiety Bowes-Lyon, kojarzonej powszechnie jako
pogodna staruszka – Królowa Matka, to trzeba stwierdzić, także po analizie
wszystkich rozdziałów, iż są to jedyne dwie historie, w których to, co było na
początku romansem – w znaczeniu stopniowo rozwijającego się związku -
zakończyło się zawarciem małżeństwa. Pary te połączyła prawdziwa miłość i
przyjaźń, i to one były czynnikiem decydującym, a nie względy dynastyczne,
które w obecnych czasach chyba nie mają już aż tak wielkiego znaczenia.
Co innego w przeszłości. Nie bez powodu mówi się przecież:
„polityka dynastyczna”, na co składał się najpierw wybór odpowiedniego
kandydata / kandydatki, a później liczne zabiegi, podejmowane najczęściej przez
dyplomatów, mające zapewnić przychylność wybranka czy wybranki. Już po ślubie
najważniejszym zadaniem stawało się przedłużenie rodu, które często sprowadzało
się do mechanicznych aktów podejmowanych aż do skutku. Czy można więc
stwierdzić, że było to jedyny powód, dla którego szczęścia i prawdziwego
uczucia zaczynano szukać poza małżeńską alkową? Powiedziałabym, że
niekoniecznie: monarchowie – bo to oni częściej szukali sobie kochanek –
przynajmniej niektórzy, mieli to albo w genach, albo po prostu w charakterze.
Żona mogła być najcudowniejszą niewiastą pod słońcem, ale czemuż by nie
skorzystać z przywilejów bycia władcą? Z kobietami było trochę inaczej. Zofia
Dorota z Celle wyszła z założenia, że skoro mąż może ją zdradzać na prawo i
lewo, to ona także. Niestety sromotnie się pomyliła i za ten błąd – a przecież
szukała tylko miłości – zapłaciła okrutną cenę. Karolina Matylda Hanowerska,
królowa Danii poślubiona Chrystianowi VI Oldenburgowi, miała to nieszczęście,
że wybrany dla niej małżonek z każdym dniem coraz bardziej pogrążał się w
chorobie psychicznej, rzuciła się więc w wir romansu z królewskim medykiem.
Podobnie jak w przypadku Zofii Doroty, związek ten nie skończył się dla niej
dobrze. Caryca Katarzyna miała zastępy kochanków, ale liczył się dla niej tylko
Grigorij Potiomkin, którego pokochała, będąc już wdową. Czy faktycznie wzięli
potajemny ślub? A jak faktycznie było z Marią Antoniną i wiernym jej hrabią,
Axelem von Fersenem? Czy łączące ich uczucia było tylko platoniczne, czy może jednak
przekroczyło granicę oddanej sobie nawzajem przyjaźni?
Nie bez powodu zadaję te pytania, ponieważ wątpliwości,
jakie od lat budzą spory historyków, namiętnie badających przeszłość, próbuje
też rozstrzygnąć Leslie Carroll. Podaje argumenty i kontrargumenty, w logiczny
i merytoryczny sposób obala narosłe mity i fałszywe przekonania, czasem
krzywdzące dla ich bohaterów. Autorka pisze barwnie, z polotem; tak jak
zakładałam – z dbałością o drobiazgi, które jednak mają ogromne znaczenie. Nie
pomyliłam się także w przypuszczeniu, że te sześćset stron to będzie kawał
dobrej roboty, która przełożyła się na zaangażowanie w i przyjemność z
lektury.
Myślę, że w „Królewskich romansach” każdy znajdzie coś dla
siebie, przede wszystkim uczucia i namiętności, które zdają się być uniwersalne
dla każdej epoki. Dla tych, którzy dopiero zaczynają poznawać (lub dopiero chcą
to zrobić) historię, mogą one stanowić punkt wyjścia do dalszego zgłębiania
życiorysów zaprezentowanych postaci. Ci, którzy spotkali się z bohaterami już
wcześniej, mają szansę na usystematyzowanie swojej wiedzy. Mnie bardzo
ucieszyło to, że właśnie obok znanych opowieści, miałam okazję poznać nowe. I
bardzo bym sobie życzyła, żeby na polskim rynku wydawniczym ukazały się
wspomniane na kartach tej publikacje pozostałe dzieła Leslie Carroll o podobnej
tematyce.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Wyzwania: „Czytamy książki historyczne”, „Nie tylko
literatura piękna...”.
Ha! Właśnie czytam o Ludwiku Wittelsbachu i jego Loli :D
OdpowiedzUsuńRewelacyjna lektura - trochę boję się tego rozdziału o Williamie i Kate, ale w sumie to może być dość ciekawe... ;/
Robiła z nim, co chciała, naprawdę;)
UsuńW sumie ten ostatni rozdział to ciekawe doświadczenie było, i zawsze to można się było czegoś nowego dowiedzieć' o pewnych rzeczach nie miałam pojęcia, choć do szczęścia nie były mi one potrzebne;) Chwilami tylko odnosiłam wrażenie, że jest bardzo słodko w tej części;)
Dla mnie ten ostatni rozdział brzmiał jak z brukowca, mimo tego, że był rzetelnie opisany, za dużo w tym sensacji i szczególików ;D
UsuńA może to przez to, że takie czasy teraz mamy? Bo te ich rozstania i powroty dalekie były od zalotów choćby jego pradziadka;)
UsuńJuż miałam tę książkę w koszyku, ale zrezygnowałam w ostatniej chwili. Szkoda, bo bardzo lubię czytać takie książki.
OdpowiedzUsuńNo to powiem Ci, że masz czego żałować. Ale zawsze możesz to jeszcze naprawić:)
UsuńLubię takie klimaty, na razie mam ok. 20 książek przed sobą, ale jak je skończę to na ,,Królewskie romanse" na pewno zapoluję !
OdpowiedzUsuńA ja właśnie jestem z siebie dumna, bo wyszłam na prostą z recenzenckimi i teraz powinnam wziąć się za swoje książki - tych mam 35 w kolejce... Ale jak to ja, zaraz lecę do biblioteki;)
UsuńObecnie mam ochotę na jakiś mroczny kryminał, niemniej, recenzowaną przez ciebie pozycję także będę mieć na uwadze w stosownej chwili
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja też? Teraz czytam jeden i przyniosłam sobie z biblioteki dwa następne:)
UsuńTe romanse zawsze kuszą, trzeba przyznać. Myślę, że kiedyś się skuszę, czemu nie :)
OdpowiedzUsuńPrawda, że mają w sobie coś, co pociąga?;)
UsuńKsiążka mnie zaciekawiła, chętnie poczytam o tych romansach:)
OdpowiedzUsuńGorąco polecam:)
UsuńWciąż za mało wiem o historii, przy każdej możliwej okazji staram się te braki nadrabiać, dlatego myślę, że po "Królewskie romanse" kiedyś sięgnę. Chociaż rozdział poświęcony Williamowi też mnie trochę na początku zraził;) Dobrze, że pozostałe są bardziej "historyczne". :)
OdpowiedzUsuńMam takie samo podejście, a im więcej historii czytam, tym bardziej widzę, jakie te braki są duże i mój zapał do nadrabiania rośnie:)
UsuńNie bardzo mój obszar zainteresowań, ale ważne, że ci się spodobała ;)
OdpowiedzUsuńOj tak, w mój gust wpasowała się idealnie:)
UsuńWydaje się ciekawa :)
OdpowiedzUsuńZapewniam, że taka jest:)
UsuńRomanse są zawsze pożądane, bo kto nie lubi o tym czytać? :) Przez Ciebie i Twoje recenzje mam całą masę książek historycznych do przeczytania, a nawet jeszcze nie zaczęłam! :D
OdpowiedzUsuńTo ja się mogę tylko cieszyć, że choćby troszkę jestem dla Ciebie inspiracją:)
UsuńMnie jakoś ten zapał do tego typu lektur na razie omija, ale jakby co, to zgłoszę się po listę wartościowych tytułów. ;)
OdpowiedzUsuńPolecam się; wiesz, gdzie mnie znaleźć:)
Usuń