Ilona Wiśniewska „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”, Czarne
2014, ISBN 978-83-7536-829-1, stron 208
Nie lubię jesieni i zimy z dwóch powodów: jest zimno i
ciemno. I nie wiadomo, które gorsze. Chyba jednak zimno, bo zawsze można się
jeszcze cieplej ubrać (i wyglądać jak miś pluszowy, ale to już inna bajka). A
co poradzić na brak światła, gdy bez tego naturalnego wszystko wydaje się mniej
optymistyczne? Gdyby to jeszcze był mróz, śnieg i świeciło słońce, to taką zimę
byłabym w stanie znieść, a już tym bardziej życzyłabym sobie takiej aury na
święta Bożego Narodzenia, ale cóż, skoro ona nas ostatnimi czasy nie
rozpieszcza. W święta temperatura na plusie, a jak sypnie śniegiem i przywali
mrozem, to najczęściej w lutym albo w marcu, kiedy tolerancja człowieka na zimno
jest już raczej u kresu wytrzymałości. Że słońca wtedy też nie ma, to nawet nie
wspomnę.
To teraz wyobraźmy sobie miejsce, gdzie są tylko dwie skrajności:
„Latem jest tutaj jasno i zimno, a zimą ciemno i bardzo zimno” (str. 9). To
Spitsbergen, największa wyspa norweskiego archipelagu Svalbard, która pokryta
jest lodem w 61 %. To miejsce, gdzie jest dzień i noc polarna, a między innymi
o ich doświadczaniu opowiada Ilona Wiśniewska, pochodząca z opolskiego
polonistka i fotograf, od 2010 r. mieszkanka Spitsbergenu i reportażystka.
Sięgnęłam po jej książkę właśnie z ciekawości, jak to jest żyć w takich, moim
zdaniem, niesprzyjających, nieżyciowych i niezachęcających do niczego
warunkach. Muszę przyznać, że autorce udało się odpowiedzieć na kilka moich pytań.
„Białe” to nie tylko opowieść o samej wyspie, choć siłą
rzeczy autorka musiała poświęcić jej dużo miejsca. Możemy więc dowiedzieć się
czegoś i o historii Spitsbergenu, a w szczególności osady Longyearbyen, ale też
o jej teraźniejszości. Powiedziałabym jednak, że przede wszystkim jest to
opowieść o ludziach, o których z powodzeniem można powiedzieć, że są to
współcześni osadnicy. Przyjeżdżają tutaj z najróżniejszych powodów i z
najdalszych zakątków świata, jak choćby z Meksyku czy Tajlandii. Wszyscy razem
tworzą taki międzynarodowy koktajl, żyjący zgodnie z rytmem wyznaczonym przez
naturę.
Ze wszystkich rozdziałów najbardziej zainteresował mnie ten
o Globalnym Banku Roślin oraz o Polskiej Stacji Polarnej PAN na Hornsundzie.
Zimujący tam któregoś razu naukowcy wyjaśniają, czym jest widmo głodu i jak się
na Hornsundzie funkcjonuje. Natomiast Bank Nasion to coś w gruncie rzeczy
fascynującego, o czym wcześniej nie miałam pojęcia. „To tutaj, na 78 stopniu
szerokości geograficznej północnej, gdzie nie ma ani jednego drzewa, a pokrywa
tundry nie wzrasta wyżej niż do około trzydziestu centymetrów, ponad siedemset
siedemdziesiąt tysięcy rodzajów nasion roślin jadalnych leży niewzruszonych,
jako gwarancja na to, że świat przetrwa” (str. 141). Budynek banku, wielkiej
spiżarki, jak go nazwała autorka, wykuty jest „w zboczu góry, wewnątrz której
panuje wieczna zmarzlina, a temperatura nie przekracza minus trzech-minus
czterech stopni. Aby osiągnąć tę właściwą dla składowania próbek, czyli minus
osiemnaście, górę sukcesywnie zamraża się od środka” (str. 142); wnętrze nie ma
prawa rozmarznąć, bo „to tutaj nasiona mają przetrwać, a z nimi nasza rasa”
(str. 146). Bardzo przejmujący jest też tekst „Zaćmienie”, a pierwszy akapit
„Plamy” mocno szokuje, bo całość traktuje o polowaniach. Ale jest jeszcze jedna
rzecz, którą z całej książki zapamiętam najbardziej. To relacje tych osób,
które wolą noc polarną. Na przykład jedna z bohaterek, Katja, „lubi ciemność w
każdym jej stadium” (str. 82) i boi się, gdy światło wraca: „Mogłabym cały rok
żyć w ciemności. Jak słońce wróci, to będzie świeciło bez przerwy. I to jest
dopiero przerażające” (str. 112). Podobnie Silvia, „też woli, kiedy jest
ciemno, bo czuje się bezpiecznie” (tamże). Cóż, jest to dla mnie niepojęte, ale
nie widziałam ani arktycznej ciemności, ani jasności, a nie wiem, czy
odnoszenie ich do warunków, które są naszą rzeczywistością, jest tutaj
właściwe.
Ilona Wiśniewska snuje swoje opowieści niespiesznie i można
z nich wysnuć wniosek, że tak właśnie toczy się życie na Spitsbergenie. Myślę,
że niełatwa to sztuka oddać słowami rytm i tempo ludzkiej egzystencji w
surowych warunkach, ale jej się to udało. „Białe” pozwala zwolnić...
Wyzwania: „Nie tylko literatura piękna...”, „Polacy nie
gęsi”.
Bank Roślin brzmi niesamowicie ciekawie, chętnie dowiem się czegoś więcej.. A ja jesień uwielbiam, w tym roku była ciepła, kolorowa :) Za zimą nie przepadam, ale jeszcze 3 miesiące i będzie z górki - piękna wiosna wynagrodzi czekanie :)
OdpowiedzUsuńCiepła i kolorowa, to tak, też lubię, wtedy jest tak pięknie:) Miałam raczej na myśli te najgorsze strony jesieni;)
UsuńChciałabym mieć Twój optymizm;)
"Białe" mam na półce, zostawiłam sobie na Święta :)
OdpowiedzUsuńW sumie właściwa lektura na ten czas:)
UsuńTeż nie lubię jesieni i zimy, dlatego nie byłabym w stanie wytrwać na Spitsbergen, ale po książkę chętnie sięgnę, gdyż jestem ciekawa, jak można funkcjonować w tak niesprzyjających, nieżyciowych warunkach.
OdpowiedzUsuńCzyli mamy tak samo, mogłabym się tam wybrać na jakąś wycieczkę, ale mieszkać tam? W życiu;)
UsuńA ja zimę uwielbiam i już nie mogę się doczekać kiedy spadnie śnieg ;)
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam w planach, bo z chęcią dowiem się jak się żyję na takiej wyspie :)
O ile spadnie;)
UsuńNie mogłabym mieszkać w takim klimacie, to zdecydowanie nie dla mnie. Jednak książkę mogę przeczytać, jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńNo to mamy kolejną cechę wspólną:)
UsuńJa nienawidzę zimy :) Mogłabym odwiedzić takie miejsce, ale mieszkać - NIGDY ;)
OdpowiedzUsuńPodpisuję się:)
UsuńChciałabym przeczytać :) Ja osobiście bowiem zimę bardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńPowinna Ci przypaść do gustu:)
UsuńNie cierpię zimy! W ogóle mi się nic nie ce . No, może oprócz spania. Ale zimę w takim wydaniu chętnie bym "połknęła". ;)
OdpowiedzUsuńJak fajnie, że się zgadzamy:)
Usuń,,Białe" to jedna z najciekawszych propozycji Czarnego. Bardzo chcę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńNie mam zbyt wielkiego porównania, ale faktycznie solidne mają te reportaże:)
Usuń