Róża Lewanowicz „Wyzwolona”, Replika 2016, ISBN
978-83-7674-552-7, stron 432
Wszystko wygląda na to, że małżeństwo Justyny i Łukasza
Meyerów jest na najlepszej drodze do spokojnego życia. Mężczyzna pogodził się
już z prawdą o przeszłości żony i na tyle, na ile się dało, odzyskał równowagę
po jej porwaniu. Ale tak naprawdę ta ostatnia kwestia wcale nie jest zamknięta
i rozwiązana. Otoczenie Justyny dochodzi do wniosku, że kryje się zanim coś
więcej. Nie wszyscy wrogowie kobiety zostali unieszkodliwieni; został jeszcze
jeden, taki, któremu najbardziej zalazła za skórę. To on ma najwięcej powodów,
żeby zniszczyć nie tylko samą Justynę, ale także jej najbliższych. A tych
będzie niedługo o jedną osobę więcej, bo Meyerowa jest w ciąży. Czy wszystkim
zaangażowanym uda się wprowadzić w życie plan ostatecznego pokonania wroga?
„Wyzwolona” to powrót do
ulubionych bohaterów. Pojawił się, choć szkoda, że tylko na chwilę, mój
ukochany Kuba Rozpruwacz, czyli wysoce dociekliwe dziecko. Oprócz, rzecz jasna,
Łukasza, chyba najbardziej lubię Tomka Kotowicza, Jamala i Gogola. Ale
najlepsze są właściwie sceny, w których cała ekipa była razem. Dla mnie to
najmocniejszy punkt tej fabuły, bo to właśnie w nim najbardziej ujawniało się
poczucie humoru autorki. A biorąc pod uwagę, jaka rzecz stała u zarania całej
powieściowej historii – bardzo się ono przydało.
Naprawdę trudno nie podziwiać
autorki za to, jaki ma, mówiąc kolokwialnie, łeb. Już nawet nie mówię o
precyzyjnym ogarnięciu tak wielowątkowej i wielopostaciowej fabuły, ale też o
umieszczeniu akcji w wyjątkowo zmaskulinizowanym świecie – najemnicy,
żołnierze, policjanci, członkowie CBŚ – dla mnie to rzecz raczej rzadko
spotykana, a dzięki temu mająca element świeżości i oryginalności. Poza tym,
mnie takie środowisko kojarzy się na pierwszy rzut chyba bardziej z pisarzem,
niż z pisarką, i raczej obcojęzycznym, a nie rodzimym. Dlatego tym bardziej
cieszy fakt, że Lewanowicz nie tylko zdecydowała się na taki gatunek, ale i
ten, że zrobiła to w tak fenomenalny sposób. I wcale nie będzie przesadą, jeśli
stwierdzę, że seria z Justyną Meyer powinna być przetłumaczona na inne języki i
wydana poza granicami naszego kraju.
To nie jest długa recenzja, z
dwóch powodów. Po pierwsze, o „Wyzwolonej” nie da się zbyt wiele napisać (już i
tak, jak dla mnie, opis zdradza zbyt wiele), bo to jedna z tych książek, z
których wrażenia trudno przelewa się na papier – są nieuchwytne i nienazywalne.
A po drugie, żeby oddać mój zachwyt, musiałby tu płynąć sam lukier, a to
mogłoby być mdłe w odbiorze. Uznajmy więc, że „Wyzwolona” i dwie wcześniejsze
książki Róży Lewanowicz to gwarancja znakomitej prozy najwyższej jakości. To
coś naprawdę niepowtarzalnego, co koniecznie trzeba przeczytać.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Replika.
Za mną dopiero pierwsza część i mam nadzieję,że uda mi się dorwać resztę 😅
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, bo warto:)
UsuńMasz rację, cała seria prezentuje naprawdę wysoki poziom. Ciekawa jestem czy autorka ma coś jeszcze w planach. Mam nadzieję, że to pytanie zostanie zadane w moim wywiadzie konkursowym :)
OdpowiedzUsuńJa też jestem tego bardzo ciekawa. Myślę, że na pewno nie wyczerpała swojego potencjału:)
UsuńJestem zaintrygowana tą książką. Nie mogę znaleźć pierwszej części. Jest sens zaczynać od drugiej?
OdpowiedzUsuńNie ma. Nie będziesz wiedziała, o co chodzi.
UsuńSzkoda,u mnie w bibliotece nie ma 1 części 😢
UsuńIntrygująco się zapowiada ten cykl. Ja też lubię czytać tom jeden po drugim, bo z moją sklerozą...
OdpowiedzUsuń