piątek, 22 lutego 2013

Hannah Richell "Dom na szczycie klifu"


Zaczynam moją przygodę z blogowaniem. Przygotowywałam się do tego od pewnego czasu, więc na początek kilka tekstów napisanych niedawno.

Hannah Richell „Dom na szczycie klifu”, Prószyński i S-ka 2012, ISBN 978-83-7839-155-5, stron 560

Są takie wydawnictwa, których książki przeczytam „w ciemno”, bez wahania, bez zbędnego zastanawiania się, bez dogłębnego wczytywania się w streszczenie na okładce. Jednym z nich jest Prószyński i S-ka – jego zapowiedzi wydawnicze oglądam z przyjemnością, bo wiem, że zawsze znajdę tam coś dla siebie. I znów znalazłam, i znów się nie zawiodłam.

„Dom na szczycie klifu” ma bardzo ładną okładkę. Nie zaglądając do opisu, nastawiłam się na opowieść sielską, rodzinną, ciepłą. A tak wcale nie jest. Otrzymujemy coś innego, ale wcale nie gorszego.

Narracja biegnie kilkutorowo, dzięki czemu poznajemy punkt widzenia trzech głównych bohaterek: sióstr Dory i Cassie oraz ich matki, Helen. Dorę poznajemy w momencie przełomowym dla każdej kobiety: spodziewa się dziecka. Ma kochanego mężczyznę, dobrą pracę, mieszkanie, które wprawdzie trzeba wyremontować, ale z potencjałem, powinna więc być szczęśliwa. Jednak targają nią wątpliwości, czy poradzi sobie w nowej roli. Ich przyczyną jest tragedia, jaka dotknęła rodzinę Dory. Ich mały brat zaginął, kiedy Cassie i Dora, będące wówczas nastolatkami, miały sprawować nad nim opiekę. Kobieta obwinia się za stratę Alfiego i boi się, że coś podobnego przydarzy się jej dziecku. Wie, że musi podjąć decyzję, co dalej, więc postanawia uporać się z przeszłością. Musi zmierzyć się z członkami własnej rodziny, na których zaginięcie syna i brata także odcisnęło niemałe piętno. Czy Dora poradzi sobie z poczuciem winy? Czy uda jej się przezwyciężyć strach i żyć dalej? Czy będzie potrafiła wyprostować relacje z matką tak, aby sama mogła nią zostać?

Autorka stworzyła opowieść intrygującą i wciągającą, od której nie można się oderwać. Pokazuje, jak jedno wydarzenie i kilka kłamstw może zniszczyć całą rodzinę i naznaczyć na lata. Udało jej się wiarygodnie przedstawić emocje odczuwane przez bohaterów w jakże ciężkich chwilach. Wykreowała pełnokrwiste postaci: Dorę (a właściwie Pandorę), która – jak sama mówi – otworzyła puszkę Pandory i której trudno nie kibicować; Cassie (czyli Cassandrę), której bardzo współczułam, choć nie wzbudzała jakiejś szczególnej sympatii; Alfiego (który miał być Hectorem...), zabawnego trzylatka; właściwie ciągle nieobecnego Richarda i wreszcie Helen, którą miałam ochotę rozszarpać, z różnych względów.

Hannah Richell napięcie funduje nam od samego początku, bo trudno nie zastanawiać się, której z sióstr dotyczy prolog. Istotne znaczenie ma dla mnie również fakt, jak autorka poprowadziła zakończenie. Musiałabym w pewnym stopniu zdradzić treść, żeby wyjaśnić, o co mi chodzi, a tego nie chcę, ale taki epilog bardzo mi odpowiadał.

„Dom na szczycie klifu” polecam tym, którzy lubią powieści gęste od emocji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.