Zaczynam moją przygodę z blogowaniem. Przygotowywałam się do tego od pewnego czasu, więc na początek kilka tekstów napisanych niedawno.
Hannah Richell „Dom na szczycie klifu”, Prószyński
i S-ka 2012, ISBN 978-83-7839-155-5, stron 560
Są takie wydawnictwa, których książki przeczytam „w ciemno”,
bez wahania, bez zbędnego zastanawiania się, bez dogłębnego wczytywania się w
streszczenie na okładce. Jednym z nich jest Prószyński i S-ka – jego zapowiedzi
wydawnicze oglądam z przyjemnością, bo wiem, że zawsze znajdę tam coś dla
siebie. I znów znalazłam, i znów się nie zawiodłam.
„Dom na szczycie klifu” ma bardzo ładną okładkę. Nie
zaglądając do opisu, nastawiłam się na opowieść sielską, rodzinną, ciepłą. A
tak wcale nie jest. Otrzymujemy coś innego, ale wcale nie gorszego.
Narracja biegnie kilkutorowo, dzięki czemu poznajemy punkt
widzenia trzech głównych bohaterek: sióstr Dory i Cassie oraz ich matki, Helen.
Dorę poznajemy w momencie przełomowym dla każdej kobiety: spodziewa się
dziecka. Ma kochanego mężczyznę, dobrą pracę, mieszkanie, które wprawdzie
trzeba wyremontować, ale z potencjałem, powinna więc być szczęśliwa. Jednak
targają nią wątpliwości, czy poradzi sobie w nowej roli. Ich przyczyną jest
tragedia, jaka dotknęła rodzinę Dory. Ich mały brat zaginął, kiedy Cassie i
Dora, będące wówczas nastolatkami, miały sprawować nad nim opiekę. Kobieta
obwinia się za stratę Alfiego i boi się, że coś podobnego przydarzy się jej
dziecku. Wie, że musi podjąć decyzję, co dalej, więc postanawia uporać się z
przeszłością. Musi zmierzyć się z członkami własnej rodziny, na których
zaginięcie syna i brata także odcisnęło niemałe piętno. Czy Dora poradzi sobie
z poczuciem winy? Czy uda jej się przezwyciężyć strach i żyć dalej? Czy będzie
potrafiła wyprostować relacje z matką tak, aby sama mogła nią zostać?
Autorka stworzyła opowieść intrygującą i wciągającą, od
której nie można się oderwać. Pokazuje, jak jedno wydarzenie i kilka kłamstw
może zniszczyć całą rodzinę i naznaczyć na lata. Udało jej się wiarygodnie
przedstawić emocje odczuwane przez bohaterów w jakże ciężkich chwilach.
Wykreowała pełnokrwiste postaci: Dorę (a właściwie Pandorę), która – jak sama mówi
– otworzyła puszkę Pandory i której trudno nie kibicować; Cassie (czyli
Cassandrę), której bardzo współczułam, choć nie wzbudzała jakiejś szczególnej
sympatii; Alfiego (który miał być Hectorem...), zabawnego trzylatka; właściwie
ciągle nieobecnego Richarda i wreszcie Helen, którą miałam ochotę rozszarpać, z
różnych względów.
Hannah Richell napięcie funduje nam od samego początku, bo
trudno nie zastanawiać się, której z sióstr dotyczy prolog. Istotne znaczenie
ma dla mnie również fakt, jak autorka poprowadziła zakończenie. Musiałabym w
pewnym stopniu zdradzić treść, żeby wyjaśnić, o co mi chodzi, a tego nie chcę,
ale taki epilog bardzo mi odpowiadał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.