poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Margareta Strömstedt "Astrid Lindgren"



Margareta Strömstedt „Astrid Lindgren”, Marginesy 2015, ISBN 978-83-64700-88-0, stron 336

Nie pamiętam, jaką książkę przeczytałam samodzielnie pierwszy raz, ale za to pamiętam, jaką wypożyczyłam sama przy zapisywaniu się do pierwszej biblioteki w moim życiu. Były to „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren. Przez dłuższy czas była to zresztą moja ulubiona powieść z dzieciństwa. Sentyment do tego utworu przetrwał lata i trwa do tej pory, i głównie z tego powodu chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o twórczyni dzieci z Bullerbyn, Pippi Pończoszanki czy Ronji, córki zbójnika i innych niezapomnianych postaci. Propozycja Wydawnictwa Marginesy przyszła w idealnym momencie. 

Margareta Strömstedt, autorka, nie tylko osobiście znała Astrid Lindgren, ale nawet przyjaźniła się z nią, a dla jej dzieci Astrid była ciocią. Sporo na kartach tej publikacji takiej osobistej perspektywy i być może dlatego opowieść pióra Strömstedt jest uznawana za jedną z najważniejszych książek o życiu i dorobku jednej z największych szwedzkich powieściopisarek dla dzieci.

„Astrid Lindgren” jako książka nie jest w moich oczach typową biografią. Nie znajdziemy tutaj narracji typu: urodziła się wtedy i wtedy, poszła do szkoły, ukończyła ją, rozpoczęła pracę, wyszła za mąż, urodziła dzieci, pierwsza powieść ukazała się wtedy i wtedy. Według mnie, Strömstedt dokonała raczej analizy życia i pisarstwa Lindgren jako dwóch elementów ściśle ze sobą powiązanych. I słusznie, gdyż nie wydaje się możliwe, by można je było rozpatrywać oddzielnie. Zawiedzie się jedynie ten, kto liczy na to, że właśnie życie prywatne i zacisze domowe Astrid będą na pierwszym planie. Można raczej zauważyć, że te najważniejsze wydarzenia pojawiają się na kartach tej pozycji niejako mimochodem, czasem są sprowadzone do jednego zdania.

Ogrom miejsca poświęcono temu, co ukształtowało Astrid Lindgren na całe życie, czyli jej dzieciństwu, to główny wyznacznik tej opowieści, słowo kluczowe. To ono stanowiło bazę, z której czerpała, było niewyczerpanym źródłem, do którego sięgała, pisząc kolejne książeczki. Choć życie nie szczędziło jej trosk, zmartwień i cierpienia, więc jak nikt inny dobrze wiedziała, że nie zawsze jest kolorowo, to chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że nigdy nie zapomniała, jak to jest być dzieckiem, że do końca miała duszę dziecka. A nawet jeśli nie, to na pewno wiedziała, czego dzieciom potrzeba i to wplatała do swoich fabuł. Małych odbiorców swoich książek traktowała zawsze poważnie, nie unikając również tematów trudnych jak śmierć czy choroba, ale i prezentując wartości uniwersalne, bez taniego moralizatorstwa, które traciłoby na znaczeniu wraz z upływem czasu.

Muszę przyznać, że choć początkowo może i sama chciałam, żeby było więcej szczegółów dotyczących samej Astrid jako osoby, to z czasem byłam coraz bardziej zaskoczona, gdy docierało do mnie, jak mocno pochłania mnie narracja i jak bardzo podobał mi się całokształt. Szczególnie zafascynowało mnie to połączenie przykładów z życia i ich odzwierciedlenie w prozie; to, o czym wspomniałam wcześniej. Widać doskonale, jak wielką specjalistką od twórczości Astrid jest Strömstedt, ale i jak wiele pracy włożyła w swoją książkę. Wydawać by się mogło, że jeśli nie zna się lub nie pamięta detali książeczek Lindgren, czytanie o nich będzie nużące, ale nic takiego nie miało miejsca. Mnie lektura ta wielce cieszyła i wcale nie chciałam, żeby dobiegła końca. A dobiegła o wiele za szybko.  

Niniejszy tekst jest oparty o pierwsze wydanie książki Strömstedt, które autorka uzupełniła o obraz działań podejmowanych przez Lindgren pod koniec jej życia. Dało to głębsze spojrzenie na Astrid jako pisarkę i jako człowieka. Książkę polecam szczególnie tym, którym w dzieciństwie bliscy byli bohaterowie „Braci Lwie Serce”, „Madiki z Czerwcowego Wzgórza” czy innych książek Astrid Lindgren.

Wyzwanie: „Grunt to okładka”.

8 komentarzy:

  1. O, i właśnie biografie takiego typu lubię i cenię najbardziej! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) I oby więcej takich wpadało nam w ręce:)

      Usuń
  2. Ja zaś pamiętam, ze zupełnie nie rozumiałam, o co chodzi w "Dzieciach...", dlaczego grali w dziwne gry, dlaczego się nie uczyli, dlaczego nie czytali książek. Było to dla mnie tak dalekie, jak tylko było można.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, ciekawe, że można mieć tak różny odbiór tej samej książki;)

      Usuń
  3. Na pewno przekonuje mnie to, że autorka znała osobiście pisarkę. Pewnie przeczytam, ale jeszcze nie wiem kiedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa, ten ciągły brak czasu, a tyle książek w kolejce...

      Usuń
  4. Od twórczości Astrid czytelniczą przygodę zaczynał chyba każdy. Choćby legendarne "Dzieci z Bullerbyn"... Ostatnio widziałam małą sześciolatkę z tą książką pod pachą i pomyślałam, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.:)
    Chętnie osobiście poznam Astrid. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo "Dzieci z Bullerbyn" to już chyba klasyka:)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.