czwartek, 27 lipca 2017

Patrycja Bukalska "Krwawa Luna"



Patrycja Bukalska „Krwawa Luna”, Wielka Litera 2016, ISBN 978-83-8032-122-9, stron 240

Człowiek interesujący się czasami Polski Ludowej prędzej czy później natknie się w swoich lekturach na nazwisko Julii Brystygierowej, bardziej znanej jako Krwawa Luna. Dlaczego Krwawa? Bo jako kierująca V Departamentem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego lubowała się w przesłuchiwaniu więźniów, którym zadawała niewyobrażalne cierpienia. Chyba na zawsze zostanie mi w głowie to, że szczególną radość miało jej sprawiać przytrzaskiwanie szufladą męskich genitaliów. Czy faktycznie jednak Julia Brystygier była złem wcielonym? Jeśli tak, to skąd w niej tyle okrucieństwa? A jeśli nie, to dlaczego tylko ją kojarzy się z imienia i nazwiska jako przykład bestialstwa funkcjonariuszy bezpieki; skąd ta czarna legenda? Na te pytania stara się odpowiedzieć w swojej najnowszej książce Patrycja Bukalska, dziennikarka „Tygodnika Powszechnego” i autorka znakomitej publikacji „Sierpniowe dziewczęta’44”.

„Krwawa Luna” jest harmonijnym połączeniem biografii z książką reporterską. Bukalska opisuje nie tylko swoją bohaterkę, ale także drogę, jaką sama przebyła, by ją poznać i móc zaprezentować swoim czytelnikom. Generalny wniosek, jaki nasuwa się już w trakcie lektury, jest tylko jeden: Brystygierowa to postać, która zupełnie wymyka się jednoznacznym ocenom. Gdyby jej życie podzielić na dwa etapy, można by rzec, że w pierwszym była zapiekłą komunistką, święcie przekonaną o słuszności tego najlepszego z ustrojów, jaki kiedykolwiek powstał. Patrząc jednak na etap drugi, już po odejściu z MBP, czyli na jej zbliżenie do i ewidentną fascynację katolickim zakładem dla ociemniałych w Laskach, zamknięcie Luny w jednej tylko szufladce wydaje się zgoła niemożliwe. Szczerze mówiąc, nie wierzę w jej przemianę i w to, że mogła się nawrócić, ale sądzę jednocześnie, że ten „religijny” epizod w jej życiu każdy odbierze inaczej, a i tak nikt z nas może nie mieć racji.

Jak by nie patrzeć na Brystygierową, z przekazu autorki i innych wynika jasno, że nie można jej odmówić jednego: niezwykłej inteligencji. To ona, obok solidnej wiary w siłę Partii – z dużej litery, bo według mnie, urzędniczka postrzegała ją jako żywy organizm, wręcz jakieś bóstwo wcielone (a wniosek taki wyciągam z faktu, jak oceniała przestępstwa ludzi, z którymi miała styczność; czy błahe, czy solidniejszego kalibru, mniejsza z tym, liczyło się tylko to, jak bardzo zaszkodziło to Partii) – pozwoliła jej wspiąć się tak wysoko w strukturze PZPR i Ministerstwa. Byłabym też skłonna zgodzić się z hipotezą stawianą przez Bukalską, że ona wcale nie musiała uciekać się do drastycznych metod przesłuchań – dysponowała innymi środkami, by niszczyć ludzkie życia. I tych na pewno ma na swoim sumieniu mnóstwo, ale czy na pewno torturowanie fizyczne innych sprawiało jej niekłamaną przyjemność? A co, jeśli za czarnym piarem, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, stali mężczyźni, którzy nie mogli się pogodzić z jej pozycją, z tym, że nimi rządziła, że ze wszystkich mniejszych wpadek wychodziła obronną ręką? Nie chcę tu twierdzić, że była niewinna, bo broń Boże nie była, w końcu miała dużą swobodę działania i nikt nie kazał jej robić tego, co robiła (a cechowała ją też wielka skrupulatność i dokładność), ale wydaje mi się, że już nigdy nie pomyślę o Julii Brystygierowej jako o najmroczniejszej postaci w dziejach MBP, bo na pewno byli od niej gorsi (i czy to nie jest w jakiś sposób znaczące, że ich nie przywołuje się z nazwiska, a naprawdę byli zwyrodniałymi dręczycielami?). A wracając jeszcze do jej inteligencji, chciałam nadmienić, że jej pobyty w Laskach odbieram jako szansę (dla niej) przebywania z ludźmi, z którymi mogła rozmawiać, dyskutować jak równy z równym na frapujące ją tematy. Kryptonim jej sprawy „Egoistka” wydaje mi się bardzo na miejscu – Brystygier jeździła tam po to, by rozwijać się intelektualnie, by o siebie zadbać, może także duchowo, ale sądzę, że o jakiejś szczególne skrusze mowy być nie mogło, żadne „jak trwoga, to do Boga”; nie sądzę też, żeby mogła żałować tych wszystkich ludzi, których skrzywdziła. 

„Krwawa Luna” to książka doskonała, a wiecie dlaczego? Bo to nie jest jedna z tych biografii, które odłożycie na półkę i tyle. Patrycja Bukalska nie bała się stawiać niewygodnych pytań, a przez to jej czytelnik sam ma głowę pełną myśli i refleksji. I dociera do niego bardzo mocno, że nie jest możliwe wydanie radykalnej, jednoznacznej oceny kogoś, kto żył tyle lat temu i już wtedy nie dał się poznać do końca. I choć idące za tą osobą czyny nie świadczą o niej dobrze, to pewnie już nigdy nie dowiemy się, co nią kierowało, dlaczego wybrała taką drogę życia, co ją determinowało. Ale może dzięki takim książkom damy radę odczarować trochę te czarne legendy.

6 komentarzy:

  1. Na chwilę obecną jakoś mnie nie kusi, potrzebuję czegoś lżejszego latem, ale w przyszłości czemu nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzja ukazała się dopiero teraz, ale fakt, że ja też jej nie czytałam latem.

      Usuń
  2. Czytałam już o tej kobiecie. To musi być niezwykle ciekawa książka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przytrzaskiwanie szufladą męskich genitaliów?! Brr... szok i niedowierzanie. Skąd w tej kobiecie było tyle okrucieństwa?

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.