piątek, 10 czerwca 2016

Joanna Hickson "Oblubienica z Azincourt"



Joanna Hickson „Oblubienica z Azincourt”, Wyd. Literackie 2014, ISBN 978-83-08-05412-3, stron 556

Guillaumette Lamière, córka piekarza, niedawno wyszła za mąż i przygotowuje się na narodziny pierwszego dziecka. Jej szczęście nie trwa jednak długo, bo maleństwo umiera niedługo po porodzie. Dziewczyna nie ma nawet zbyt wielu czasu na opłakiwanie tak krótkiego życia, bo zostaje mamką Katarzyny z Walezjuszy, córki króla Francji, Karola Szalonego, i jego żony Izabeli. Mette staje się ukochaną nianią Katarzyny, a z czasem jej powiernicą i zaufaną przyjaciółką, na której można polegać.

Katarzyna dorasta, a jej małżeństwo z królem Anglii, Henrykiem V, sławnym od czasów bitwy pod Azincourt, ma być gwarancją pokoju między Anglią a Francją. Dziewczyna przez długi czas jest lojalna wobec brata, delfina, co nie podoba się chorobliwie ambitnemu i okrutnemu Janowi bez Trwogi. Katarzyna de Valois nie raz znajdzie się w opałach, ale zawsze pomocą i wsparciem będzie jej ukochana Mette oraz rodzina dawnej niani.    

Uwielbiam powieści o kobiecych bohaterkach, które zapisały się wyraźną czcionką na kartach historii. Na naszym polskim poletku mistrzynią w tej materii jest dla mnie Renata Czarnecka, natomiast wśród autorów zagranicznych miejsce na podium niezmiennie zajmuje Philippa Gregory. I jeśli chodzi właśnie o literaturę obcą, to do pewnego stopnia jest to jednak problem, ponieważ wszystkich pisarzy parających się beletrystyką historyczną (czy to okazjonalnie, czy na stałe – choć w tym ostatnim przypadku rzadziej, bo jest np. jeden autor, którego kilka pozycji czytałam i który zapracował sobie na własną markę, więc jego już nie muszę porównywać do „królowej”. Jest nim C. W. Gortner) równam zawsze do Gregory. Cóż zrobić, dzieje się to automatycznie, a może być również krzywdzące. Ale za to tym bardziej się cieszę, gdy trafię na utwór takie porównanie wytrzymujący, gdy nie muszę pisać, że u Brytyjki jest lepiej, dokładniej, bardziej merytorycznie, a przede wszystkim – ciekawiej. Z tego też powodu, choć bardzo chciałam przeczytać „Oblubienicę z Azincourt”, trochę się jej obawiałam – towarzyszyły mi wyjątkowo głupie (teraz to wiem) myśli, czy jeden kraj, mając taką pisarkę jak Gregory, może pomieścić drugą, też dobrą. Otóż może. Joanna Hickson wprawdzie pozycji Philippy nie zagroziła, to jednak, moim zdaniem, naprawdę się sprawdziła. Jej książka spełniła moje oczekiwania i przyniosła dokładnie to, czego oczekuję po przedstawicielce gatunku.   

„Oblubienica...” jest świetna, żywo napisana, autorka nie nuży, a wręcz przeciwnie, potrafi wciągnąć czytelnika w świat piętnastowiecznej Francji widziany jej oczyma. Nie brakuje tu szczegółów i detali, które tak bardzo lubię. Ale tym, na co chciałam mocniej zwrócić uwagę, jest kreacja bohaterów. Wszystkich, nie tylko Katarzyny i Mette, jako tych wiodących. Szczególnie wyraziście jawi się matka dziewczyna, królowa Izabela, i książę Burgundii, Jan bez Trwogi (a także istniejące w fabule krótko, acz konkretnie, Bona Armagnac i Michalina, siostra Katarzyny, synowa Jana) – choć wszyscy nie mają prawa wzbudzać ciepłych uczuć. Takie bardziej wywołuje Karol Szalony, „Szklany Król”, którego nietrudno sobie wyobrazić jako małego chłopca uwięzionego w ciele mężczyzny. Nie brak autorce śmiałości w odmalowywaniu portretów postaci historycznych – jej bohaterowie nie są papierowi, oni żyją, czują, mają w sobie ogień, dzięki któremu ich przeżycia stają się nam tak bliskie. 

Powieść można by w zasadzie określić jako kronikę dojrzewania Katarzyny de Valois, spisywaną ręką jej niani. Choć Katarzyna nie wyraża się w pierwszej osobie, jej myśli są dla nas doskonale widoczne, więc jeśli chodzi o konstrukcję, absolutnie nie mam się do czego przyczepić. A cała fabuła utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, jak silnym narkotykiem była, jest i pewnie nadal będzie władza.

Nie żałuję czasu poświęconego na poznanie Oblubienicy z Azincourt. Jeśli macie ochotę spotkać niebanalną, odważną kobietę, którą skrywa mrok czasu – tak jak mnie do tej pory ją skrywał – zapraszam do lektury powieści Joanny Hickson. Katarzyna de Valois objawi Wam się jak żywa.

16 komentarzy:

  1. Czasem lubię sięgać po takie powieści, więc sobie zapiszę ją w biblioteczce na LC i pewnie za jakiś czas sięgnę...mam nadzieję, że jeszcze w tym życiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się - chociaż to nie Philippa, czyta się naprawdę przyjemnie, zajmująca, dobra lektura. Mam nadzieję, że wydawnictwo wyda również pozostałe części cyklu -_-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przydałoby się; z tego, co pamiętam, to już nawet była gdzieś okładka drugiej części.

      Usuń
  3. Czytałam tę książkę już jakiś czas temu, dobra powieść, postaci są wiarygodnie wykreowane. A twórczość wspomnianego Gortnera bardzo lubię, chociaż wszystkiego jeszcze nie poznałam, muszę nadrobić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Gortnerem też nie jestem na bieżąco, została mi jeszcze jedna.

      Usuń
  4. Skusiłaś mnie, wprawdzie to "nie moja" Gregory jest autorką, ale treść i Twe wrażenia przemawiają na korzyść ksiażki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nie pożałujesz czasu spędzonego na lekturze.

      Usuń
  5. Już po okładce wiedziałam, że moje klimaty. Twoja recenzja mnie tylko utwierdziła, trzeba przeczytać. Powiem Ci, że mnie się dobrze też czytało Eve Edwards;) pisze równie ciekawie jak Gregory:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedną Edwards czytałam, tylko potem umknęły mi dwa pozostałe tomy. Masz rację, było całkiem przyjemnie.

      Usuń
  6. Po książkę sięgnę, zachecilas mnie swoją pozytywną opinią.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam ją w planach, bo lubię tego typu książki ;) Ale póki co na wakacje zaplanowałam inne lektury, o czym możesz przeczytać na moim blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja raczej nie skorzystam, ale może komuś polecę.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.