sobota, 4 czerwca 2016

Mark Blake "Queen. Królewska historia"



Mark Blake „Queen. Królewska historia”, SQN 2015, ISBN 978-83-7924-323-5, stron 480

Kocham Queen i Freddie’ego Mercury’ego, charyzmatycznego wokalistę zespołu, bez którego historia muzyki rozrywkowej wyglądałaby zupełnie inaczej. Pisałam już zresztą o tym przy okazji recenzji książki Petera Hince’a „Queen. Nieznana historia”, również sygnowanej przez SQN. Cóż, tamtą chwaliłam, z tą już tak różowo nie będzie, o czym piszę z przykrością. Fakt, że jestem w tym przypadku bardzo, ale to bardzo nieobiektywna, ale mimo wszystko myślałam, że ta opinia będzie wyglądała zupełnie inaczej. Po książce Marka Blake’a obiecywałam sobie wiele, dlatego czuję się tak bardzo rozczarowana. Miałam ją odkładać z powrotem na półkę z satysfakcją, a towarzyszyły mi zupełnie inne uczucia. Czuję się dziwnie, nie wiem, czy słowa, których teraz użyję, nie są zbyt mocne, ale jednak pojawiły się we mnie nuty zdegustowania, lekkiego niesmaku, a już na pewno niedosytu.

Zacznę od tego, że publikacja angielskiego dziennikarza jest po prostu nierówna. Zupełnie nie zachowuje on równowagi między poszczególnymi etapami kariery zespołu. Da się odczuć, że treść jest podzielona na „czasy przed Queen” i „zespół w akcji” (to taki mój roboczy podział); w tej pierwszej części autor koncentruje się na pochodzeniu, rodzinie, młodości i drodze, która przywiodła muzyków do późniejszej grupy wszech czasów. Uwagi mam następujące: po pierwsze, bardzo skupia się na Mercurym - wtedy Farrokhu, później Fredzie, Bulsarze - pozostałym artystom nie poświęcając już tyle miejsca. Po drugie, przywołuje wypowiedzi mnóstwa osób, które przewinęły się przez ich wczesne życie; tych, którzy tworzyli wraz z nimi pierwsze grupy. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jest tego mnóstwo, a nie wszystko wnosi cokolwiek do wiedzy o członkach grypy – bo mam wrażenie, że każdy mógł powiedzieć, co mu przyszło do głowy, a czy da się to zweryfikować? Nie. A do tego jest tak potwornie nudne... Oczywiście doceniam ogrom pracy włożonej przez autora, ale przekład tych rozmów czy wywiadów na ciekawy tekst zwyczajnie się nie udał. Wracając, wiem, że ma to znaczenie, że częściowo wszystkie te wydarzenia i osoby ukształtowały muzyków, ale na litość, nie dało się tego jakoś skrócić? Nie chodzi też o to, że część z tych historii znałam już z biografii autorstwa Lesley-Ann Jones czy innych tekstów – mogłabym je przeczytać po raz kolejny z radością, licząc na jakieś nowe drobiazgi czy inne punkty widzenia, ale musiałoby to być podane w bardziej strawnej formie. Kończąc ten wątek, stwierdzam, że z wielką ulgą dotarłam do rozdziałów traktujących już bezpośrednio o Queen – wcześniejsze bardzo mnie zmęczyły. Jeszcze jedno zastrzeżenie: tak wielka uwaga położona na początek karier, przed tymi „właściwymi”, sprawiła, że potem autor zaczął rzecz traktować po macoszemu, jakby nagle przestraszył się, że ma rozrośnięty materiał, tyle jeszcze do napisania, a tyle stron już mu się natworzyło. Szczególnie te ostatnie lata są przedstawione, według mnie, powierzchownie. Przykładem niech będzie to, że „Bohemian Rhapsody” i proces jej tworzenia zaprezentowano w szczegółach, podczas gdy ostatnie piosenki spuentowano, powiedzmy, jednym zdaniem. Oczywiście, żeby była jasność: uwielbiam tę piosenkę, uważam, że w pełni zasługuje na przybliżanie jej historii, ale Queen to nie tylko ten przebój, było też wiele innych, a wspominam o tym, żeby zilustrować fakt dysproporcji w rozłożeniu akcentów.

Skoro o przebojach mowa. Piosenki, które autor krytykował, ja akurat lubię. Nie będę wnikać, kto ma spaczony gust, ja czy dziennikarz, pozostanę przy zdaniu, że mamy różny. W każdym razie nie udało mu się zachować w tym względzie obiektywizmu. A wystarczyłby mały dopisek, że to tylko jego zdanie czy opinia.

I teraz wreszcie to, co jest kwestią bardziej wrażeń, niż pewności, odczuć bez dowodów na poparcie mojej tezy. Nie podam konkretnych przykładów, ale były momenty, że coś mi gdzieś pikało i sprowadziło mnie do ogólnego wniosku, że autor nieszczególnie przepadał za zespołem i jego frontmanem. Nie chodzi mi o to, że powinien napisać laurkę, ale... Jak wspomniałam, trudno mi podać przykłady, bo były to niuanse, subtelne drobiazgi, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że uczucia do Queen i ich muzyki nie są zbyt ciepłe. Zresztą nikt mnie nie przekona, że przytaczanie TYLKO negatywnych recenzji płyt jest przejawem obiektywizmu. Albo po prostu to ja mam skłonności do idealizowania (a nie będę się upierać, że tak nie jest) i patrzę na grupę przez okulary uwielbienia - choć przecież dostrzegam także to, co było nie do końca w porządku - i wszystko, co odbiega od mojego obrazu Queen uznaję za niewłaściwe i niezgodne z prawdą. Być może. Ale inaczej nie umiem. Uważam jednak, że autor biografii, jakiejkolwiek, nie powinien sugerować czytelnikowi swojej oceny bohatera / -ów.

Pisanie tej recenzji nie należało do przyjemności. Wcale nie lubię się tak czepiać, ale obiecałam sobie kiedyś, że szczerość ponad wszystko. ”Queen. Królewska historia”, w mojej opinii, wcale królewska nie jest. Jeśli jednak lubicie piosenki zespołu i chcecie się dowiedzieć o nim czegoś więcej, mimo moich zastrzeżeń, przeczytajcie publikację Blake’a. Od razu jednak poczyńcie założenie, że nie będzie to jedyna Wasza lektura w tym temacie. Wbrew zapewnieniom płynącym z okładki, ta „Biblia fanów Queen” jest niepełna, a „portret fenomenu” nie jest odmalowany wszystkimi barwami. Jakaż wielka szkoda...

12 komentarzy:

  1. Aż tak źle? Łomatko, mam tę książkę na półce, ale jeszcze do niej nie zaglądałam. Przykra sprawa. Biografie powinny być pisane przez pasjonatów - nie zaślepionych i zapatrzonych w swoich idoli pasjonatów, ale ludzi rzetelnych, potrafiących pokazać obie strony medalu. Jaka szkoda :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała, żebyś już przeczytała i wyraziła swoje zdanie; bardzo na nim polegam i chciałam się przekonać, czy może to tylko ja tak ją odebrałam.

      Usuń
  2. Ja w ogóle nie planowałam czytać tej książki, więc tym bardziej nie przeczytam, skoro jest taka słaba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem ta jest do przeczytania w ostateczności.

      Usuń
  3. A ja kompletnie nie znam ani Queen ani Freddie’ego Mercury’ego, dlatego bez żalu odpuszczę sobie powyższą pozycję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego, co pamiętam, Ty preferujesz polską muzykę.

      Usuń
  4. Tym razem to nie jest dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To uprzedzenie względem Freddiego było rzeczywiście wyczuwalne... Jeśli zaś chodzi o drobiazgowość, to w przypadku biografii muzycznych biorę ją za plus :) Wiadomo, niewiele z tego zostaje w głowie po przeczytaniu książki, jednak w czasie lektury pozwala bardziej "wsiąknąć" w temat, epokę itp. :) No i zdecydowanie zabrakło mi interpretacji, czy okoliczności powstania znanych hitów, ale chyba zapomniałam o tym wspomnieć w swojej recenzji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak się cieszę z Twoich słów, bo to znaczy, że pewne rzeczy jednak nie były tylko moim wymysłem.

      Usuń
  6. Muzyczne biografie nigdy mnie nie pociągały więc tę książkę też chyba sobie daruję

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.