Magdalena Witkiewicz „Czereśnie zawsze muszą być dwie”,
Filia 2017, ISBN 978-83-8075-252-8, stron 496. Premiera 10.05.2017.
Gdyby ktoś powiedział Zosi Krasnopolskiej, uczennicy klasy
ósmej szkoły podstawowej, że jedną decyzją o pójściu na wagary zmieni całe
swoje życie, na pewno by mu nie uwierzyła. Chciała tylko należeć przez chwilę
do grupy, poczuć, jak to jest mieć przyjaciół i być akceptowaną bez zastrzeżeń.
Nie znalazła tego w kolegach z klasy, a u pani Stefanii, którą musiała
odwiedzić w ramach prac społecznych, kary za ucieczkę ze szkoły. Starsza pani
stała się nie tylko najlepszą przyjaciółką Zosi; dawała jej też ciepło i
wsparcie, jakiego nie doświadczała w domu rodzinnym od zaabsorbowanych karierą
lekarską rodziców. Lata minęły, teraz Zofia zostaje właścicielką zrujnowanego
domu w Rudzie Pabianickiej pod Łodzią. Szybko poznaje nowych sąsiadów, a
najważniejsi staną się dla niej pan Andrzej i Szymon. Z tym drugim odkryje
tajemnice, jakie skrywa jej willa. Przekona się także, czym jest prawdziwa przyjaźń
i miłość...
„Czereśnie...”, jak wszystkie książki Magdy, to opowieść o
miłości. Tyle że tutaj bohaterka pozna różne jej odcienie. Była dosyć młoda,
gdy poznała Marka. Długo, o wiele za długo, wydawało jej się, że to ten jedyny.
I to chyba przez to przeświadczenie zamykała oczy na jego wady, tłumaczyła
sobie na różne sposoby jego zachowanie, by nie dostrzec, jakim potwornym,
interesownym jest egoistą. Ale z czasem zaczęła sobie zadawać coraz więcej
pytań, gdy tymczasem prawdziwie silne, mocne uczucie nie każe o siebie pytać,
ono po prostu jest i się o nim wie. Wyrażą się w byciu razem – nie obok siebie,
w prostych gestach, w drobiazgach, w zwyczajności. A taką wspólnotę pokaże Zosi
dopiero Szymon.
Nowa książka, to i pewne novum w twórczości Witkiewicz, a
jest nią to, co uwielbiam, czyli historia. „Czereśnie...” to nie tylko
teraźniejszość Zosi, to przeszłość mieszkańców domu, który staje się jej
miejscem na ziemi. Przenosimy się w czasie do lat trzydziestych XX wieku. Ten
element fabuły jest tak wciągający, że przez ostatnie stron, powiem Wam szczerze,
nie piłam, nie sikałam, prawie że nie mrugałam, byle tylko nie uronić nic z tej
historii i atmosfery, w jakiej się znalazłam. Wypieki na twarzy, ogryzanie
paznokci, wymieńcie jeszcze jakieś inne objawy przeżywanych emocji i
narastającego napięcia, a zobaczycie mnie w trakcie lektury. Losy Henryka
Dworaka, właściciela willi, pochłonęły mnie bez reszty i przejęły do głębi
smutkiem i żalem. Mocno ściskałam kciuki, żeby jednak nie sprawdziło się to,
czego się domyślałam, ale nie udało się... Jedno jest pewne, niezależnie od
uczuć, jakie wzbudzają te historyczne wątki; trzeba sobie powiedzieć jasno, że
pomysł autorka miała znakomity, a i jego wykonanie okazało się po prostu
piękne...
Patrzę na wiosenną, optymistyczną okładkę „Czereśni...”, a
jednocześnie zerkam na półkę z książkami Witkiewicz, i tak sobie rozmyślam, jak
zmieniło się moje postrzeganie powieści jej pióra. Długo byłam przekonana, że
to „Milaczek” będzie już zawsze tą moją najulubieńszą książką. Potem pojawiła
się „Ballada o ciotce Matyldzie”, dzięki której zakochałam się w Olusiu.
Jeszcze później był ten utwór, który przeczołgał mnie psychicznie, czyli „Po
prostu bądź”. A teraz „Czereśnie...”. Na tę chwilę to te dwie powieści zajmują
szczególne miejsce w moim sercu, ale chyba nie powinnam się przyzwyczajać
zbytnio do tego rankingu, bo skoro „Czereśnie...” są takie, że... aż brak słów,
by powiedzieć jakie, to co będzie dalej. To znaczy wiem, co będzie: będą
kolejne wyśmienite fabuły, może kontynuacja tej (co lekko zasugerowała autorka
w posłowiu), może kolejna wielowątkowa historia, może prawdziwa saga (o czym po
cichutku marzę...).
Bez dwóch zdań „Czereśnie zawsze muszą być dwie” to
najpiękniejsza powieść tej wiosny. Miała rację autorka, wpisując mi do
egzemplarza dedykację: to książka taka, jak lubię – bez „chyba”. Polecam z
całego serca, pozwólcie się uwieść tej historii, poczujcie jej siłę. Dajcie się
oczarować Magdalenie Witkiewicz, ona to potrafi.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Autorce oraz
Wydawnictwu Filia.
MUSZĘ przeczytać tę książkę i to jak najszybciej! Nie dość, że uwielbiam takie historie, to jeszcze kocham twórczość Magdaleny Witkiewicz. A wszyscy tak zachwycają się tą powieścią, że jestem przekonana, iż skradnie moje serce. :)
OdpowiedzUsuńWierz mi, te zachwyty naprawdę są uzasadnione, więc czym prędzej zdobądź swój egzemplarz:)
UsuńKoniecznie po nią sięgnę, wszyscy tak chwalą, że coś w tym musi być :)
OdpowiedzUsuńMarta
Jest, oj jest:)
UsuńJa też zakochałam się w tej książce. I pomyśleć, że powieściowy dom jest zlokalizowany tak blisko mnie :)
OdpowiedzUsuńTo wrażenia czytelnicze masz jeszcze większe:)
UsuńPięknie opisałaś swoje wrażenia z lektury ,,Czereśni...''. Aż zapragnęłam natychmiast poznać tę książkę.
OdpowiedzUsuńDziękuję, nawet nie wiesz, jak mnie ucieszyły Twoje słowa:)
UsuńMam ją w planach, zobaczymy co z tego wyjdzie. ;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za sukces:)
UsuńMarzę o niej.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się:)
UsuńCała Twoja opowieść o tej książce brzmi naprawdę niesamowicie - koniecznie muszę sięgnąć po "Czereśnie...", choć nie czytałam poprzednich książek autorki. :)
OdpowiedzUsuń